m i c h u s s

avatar Na BSach przebyłem 133994.92 km z prędkością średnią 21.52 km/h.
Więcej o mnie.




Follow me on Strava




button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 317.60km
  • Czas 14:19
  • VAVG 22.18km/h
  • VMAX 58.90km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 6053kcal
  • Podjazdy 2140m
  • Sprzęt Hanka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bałtyk Bieszczady Tour 2016 - rozdział drugi

Poniedziałek, 22 sierpnia 2016 • dodano: 26.08.2016 | Komentarze 30

MAPA

Próby zaśnięcia w Iłży spełzły na niczym. Głównie za sprawą hałasów dobiegających z korytarza - część kolegów rozmawiała bardzo głośno, z drugiej strony, zza okna cały czas słychać było sznur przejeżdżających ciężarówek, od których motelik trząsł się w posadach. No i trzecia strona, czyli poczucie obowiązku i jazdy dalej - gdy z dołu dobiega głos kolegów i koleżanek ruszających przed siebie myślę, że i ja powinienem jechać dalej. W końcu około 5 z minutami wstaję, biorę z przepaka do podsiodłówki trochę suchych rzeczy, przekładam tam mokre, zjadam śniadanie (porządne: jajecznica na maśle i dodatkowo kotlet z frytkami + kawa z mlekiem) i odjeżdżam przed siebie. Mam 26 godzin na pokonanie 300 km, nie powinno być najmniejszych problemów ze zmieszczeniem się w limicie. Na koniec jestem jeszcze świadkiem żenującej awantury, jaką robi naszemu sędziemu Polak wracający swoją wspaniałą, dostawczą furą z Anglii do kraju. Poszło tylko o to, że auto z "przepakową" przyczepą zastawiło dojazd do dystrybutora. Stek wyzwisk, niemalże rękoczyny, po chwili z przekleństwami wyrywa się żona tego buca, a wszystko na oczach zdumionych szoszonów ;)

Od razu w ucho pakuję sobie słuchawki. Nastrój bardzo dobry, sucho, nie pada, a ruch, o dziwo, znacznie zmalał. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, ale przez cały dzień, aż do Rzeszowa ruch nie był nawet w połowie taki jak w niedzielę na odcinku Radom - Iłża. Kilka kilometrów od zajazdu staję jeszcze na chwilę na smarowanie łańcucha, a potem w Ostrowcu przy aptece, gdzie kupuję podstawowe środki ochrony zdrowia - sudocrem i voltaren.

Zaraz za Ostrowcem mam przedsmak tego, co czekać będzie mnie, jak i pozostałych BBTourowców przez cały dzień. Wyjazd z miasta to dość długi i mocny podjazd. Nie ma zakrętów, więc widać go w całej okazałości. Pod koniec obracam się za siebie i podziwiam piękną panoramę. Ale to nie koniec, droga dalej wije się pod górę. Potem jest chwila równego, potem długi i stromy zjazd do Opatowa. Wytracanie wysokości oczywiście po to, żeby za chwilę znów ją nabrać. I tak w kółko. Mimo wszystko jedzie się świetnie, od czasu do czasu, przy mocniejszym depnięciu odzywa się Achilles. Jednak najważniejsze, że jest sucho, raz po raz wyprzedzam kolejnych BBTourowców i w końcu docieram do długo wyczekiwanej przeprawy przez Wisłę pod Tarnobrzegiem. Rzeka jest tu znacznie węższa niż widziana z drogi pod Dębem Polskim. Od tego miejsca dojazd do Majdanu Królewskiego koło Nowej Dęby to już chwilka. Z tym, że na punkt dojeżdżam w momencie, gdy zaczyna kropić (godz. 11.28). Rower odstawiam na wieszak, dziękuję za smarowanie łańcucha, bo zrobiłem to już sam.

Tutaj był niezły żurek i bardzo dobre ciasto. W zestawieniu z hektolitrami słodkiej herbaty ideał. Korzystam z WC, w ruch idzie między innymi sudocrem i voltaren. Dostaję smsy, że teraz to już tylko 200 km, najgorsze co prawda, ale już tylko 200. Odległość, którą pokonywało się wielokrotnie :) Zachęcony tą perspektywą zbieram się w drogę. W drzwiach mijam się z ekipą mimozy, jest tam między innymi Anka z Lublina na swojej ślicznej, miętowej szosówce.

Trasa Majdan - Rzeszów dosyć ruchliwa, ale od Głogowa Małopolskiego już nie koncentruję się na ruchu drogowym tylko na napieraniu przed siebie w potężnej ulewie. Takiego deszczu nie było ani wcześniej, ani później. Podróż ubarwiały grzmoty dochodzące gdzieś z okolicy. Szczęśliwie oberwanie chmury trwało tylko kilkanaście minut, przeszło w zwykły deszcz, a gdy wjeżdżałem do Rzeszowa to już w ogóle nie padało. Z Rzeszowa zapamiętam elektroniczną tablicę informacyjną nad drogą, na której widniał napis "Uwaga na rowerzystów, ultramaraton 1008". Potem sklep rowerowy, który dojrzałem stając na czerwonym świetle i z którego usług skorzystałem kupując dętkę, a przy okazji zostawiając rower na chwilę pod okiem sprzedawcy i odwiedzając sklep spożywczy. Mogłem zrealizować chodzące za mną od dłuższego czasu marzenie, czyli jogurt do picia :) A na koniec w pamięć wbił się słynny, rzeszowski pomnik, na temat którego powstał nawet wiersz: :)

W Polsce południowej, po jej wschodniej stronie
Tam gdzie Wisłok toczy swe brunatne tonie
Niezbyt czyste, a w bukiet zapachów bogate
Miasto stoi... sześćsetletnią mające już datę.

Łatwo je poznasz, bowiem w samym środku grodu
Tam gdzie krzyżują się drogi z północy i wschodu
A po ich czarnych wstęgach przez dzień cały wali
Ryczący potok smrodu, benzyny i stali...

Pomnik stoi... Z kształtu wielce osobliwy
Lecz mieszkańców miasta chór głosów zgodliwy
Orzekł, że ten kształt obły co się w górę wspina
Na metrów dwadzieścia, w środku jest szczelina


To nie kicz żaden, ani żadna lipa
Lecz największa na świecie - betonowa cipa

Wszystko się zgadza, jest jak w tekście. Kto widział ten wie :)

Z Rzeszowa w dużym ruchu udaje się wyjechać do Boguchwały i trafić na obstawiony przez Rowerowy Lublin rewelacyjny punkt kontrolny (14.57). Jem tu smaczne pierogi, wypijam znów herbatę i po nie za długiej chwili ruszam w góry. Mimo zmęczenia cieszę się bardzo, bo w końcu widoki zaczną być ciekawsze. I rzeczywiście, nie ujechałem nawet 10 km jak pojawiają się na horyzoncie pierwsze pagóry. Początkowo jestem wyprzedzany przez dziesiątki, o ile nie setki samochodów. Potem sytuacja się zmienia - wszystko stoi, a ja przeciskam się między autami a krawężnikiem. Zagadka rozwiązuje się dość szybko - zamknięty przejazd kolejowy. Na szczęście patrzałem na garmina, bo droga skręca niespodziewanie w lewo, opuszczając główny szlak. Zaraz po skręcie było wahadło, które skutecznie zatrzymało masę pojazdów podążających za mną. Pamiętam, że widoki zapierały dech w piersiach. Nie robiłem jednak zdjęć, bo telefon jechał zamknięty w dwóch workach w podsiodłówce. Żałuję, trzeba będzie to za 2 lata naprawić ;) Tutaj pojawia się pierwszy, bardzo solidny podjazd - w okolicach wsi Niebylec. Momentalnie gotuję się w swojej kurtce, a potem z kolei chłodzę na długim, prostym i gładkim zjeździe, na którym dociągam bez pedałowania do 60 km/h. Podsiodłówka zaczęła nieprzyjemnie wibrować i dałem sobie spokój z dokręcaniem. Po kilku chwilach melduję się w końcu na słynnym, wychwalanym punkcie w Brzozowie (17.29).

Słynny i wychwalany, bo prowadzony przez Koło Gospodyń Wiejskich. A więc jest masa ciast, kanapek, wędlin, chyba sałatek, owoców. Trochę podjadam, choć apetyt, jak na złość, nieco ustąpił. Spędzam też dłuższą chwilę na higienie ;) Trafiam tu po raz pierwszy od dłuższego czasu na starsząpanią, która zeznaje, że czuje się fatalnie, wymiotuje, itd. Krótko po moim wejściu rusza i prorokuję, że pewnie spotkamy się gdzieś jeszcze przed Ustrzykami Dolnymi. Przed wyjazdem chcę jeszcze posmarować sobie Achillesa voltarenem. Gdy podwijam nogawkę wszyscy aż jęknęli - kostki nie widać - tak napuchnięta. Do tego wszystko w czerwonym kolorze. Gdy dodać do tego rankę, którą wydrapałem sobie dzięki pilskim komarom wszystko zaczyna wyglądać niedobrze. "Masz zakażenie. Powinieneś trafić do lekarza", słyszę od kogoś. Nie trzeba chyba dodawać, że w takich chwilach na morale to za dobrze nie wpływa? Na szczęście jedna pani, zapewne jakaś pielęgniarka, uspokaja mnie i nakazuje jechać dalej :) Tego mi było trzeba.

Wyjazd z Brzozowa zapadł mi w pamięć jako udręka znalezienia sobie właściwego miejsca na siodełku i wpięcia się we właściwy sposób w pedały. Gdy mi się to udaje to zaczyna się jechać całkiem przyjemnie. W uszach oczywiście Zaucha, widoki coraz piękniejsze, podjazdy coraz bardziej strome, a zjazdy karkołomne. Jest ok :) Gdzieś tutaj odpalam światło z tyłu i z przodu.

Na pierwszy ogień idzie Sanok. Miasto z katastrofalnie utrzymaną, ruchliwą drogą. Nie jechało się zbyt przyjemnie. Następnie ślad prowadził jakimiś bocznymi uliczkami, omijając główną arterię. Gdzieś tutaj zatrzymuję się na 5 minut, by wymienić baterię. Czytam między innymi smsa od Tomka, na którym zawsze mogę polegać jeżeli chodzi o DEmotywację ;) "Zostało Ci już tylko 100 km, jak się teraz poddasz to już wstydu nie będzie" :D A kilkadziesiąt chwil wcześniej: "Ale się wyspałem, pijemy właśnie pyszną kawę, cudowny, leniwy poranek, a co tam u Ciebie?". Śmieję się w głos :)

Między Sanokiem a Zagórzem wyprzedzam na podjeździe starsząpanią. Zatrzymuję ją, chwilę rozmawiamy. Mówi, że źle się czuje, ale jakoś doczłapie do mety. Pytam czy potrzebuje czegoś. Nie potrzebuje, nie chce nic zjeść, nie chce nic pić, a podjazdy będzie pokonywać z buta. Ok, macham na pożegnanie i jadę dalej. Dalszego odcinka nie pamiętam dokładnie. Wiem, że był tam jakiś morderczy podjazd po serpentynach, a potem szalony zjazd po mokrym, śliskim i koślawym asfalcie do Leska. Na wjeździe do tego miasteczka znajduję się orlen, a ja postanawiam się tam zatrzymać i odsapnąć nieco. Do mety siedemdziesiąt kilka kilometrów, do ostatniego punktu nieco ponad 20. Zjazdam jakąś bagietkę z kurczakiem, popijam słodką czekoladą i ruszam w mżawce dalej. W centrum kolejny, ciągnący się w nieskończoność podjazd. Widzę przed sobą czyjeś migające, czerwone światełko - jest coraz wyżej i wyżej, po czym znika za zakrętem. Po chwili ukazuje mi się ponownie i znów jest gdzieś tam hen daleko u góry. Pot leje się strumieniami, wysokości nabieram w tempie kosmicznym :) W końcu pojawia się wypłaszczenie, a potem nawet zjazd. Ustrzyki Dolne są już na wyciągnięcie ręki. Potem odległość jeszcze szybciej maleje, bo ostry i długi zjazd. Z małymi problemami odnajduję punkt, jak kaczka idę podbić książeczkę i odbieram swoją przepyszną rację - pani ma dla nas zimny jogurt z owocami i musli, do tego sok z buraka, zimny koktajl z bananów - pycha. Ciężko się stąd zebrać. Niektórzy straszą i mówią, że to 45 km ciągłego podjazdu. Inni mówią, że nie wiadomo skąd nazwa Górne, bo tam więcej jedzie się w dół... :) No nic, zakładam sobie bezpiecznie, że potrzebne będą 3 godziny. I prawie tyle wyszło, jak się później okazało.

Ostatni odcinek minął mi bardzo szybko. Adrenalina zrobiła swoje, do tego podnosząca na duchu muzyczka ("jak na lotni zawieszony, płynę hen w dalekie strony. i przed ludźmi jak najdalej uciec chcę"). Chyba najprzyjemniejszy, mimo zmęczenia, odcinek. Delektuję się nim. Wiem, że zaraz się to skończy i nawet robi mi się trochę żal! Nie zmienia to faktu, że wyciska ze mnie siódme poty. Słyszę jakiś dziwny rytm wbijający mi się w muzykę. Co jest - myślę. Jakiś traktor za mną jedzie? Zatrzymuję się - dalej wali. Wyłączam muzykę - wali. Wyciągam słuchawki - cisza. Wkładam je z powrotem - no tak, serduszko rezonuje :) Znaki, o którym czytałem w relacjach innych uczestników, że okropne ("Ustrzyki Górne 14 km" i "meta 5 km") sprawia, że zwalniam jeszcze trochę i z wolna toczę się smakując smak sukcesu - w końcu podstawowe założenie, zmieścić się w limicie, osiągnąłem. Na zjazdach trzymam zaciśnięte klamki - jest mokro, mgliście, nic nie widać, mimo włączonych "długich". Moim marzeniem jest przejechać ten odcinek w świetle dnia i chciałbym to osiągnąć przy kolejnej edycji. Bo oczywiście zamierzam ponownie się przejechać, mimo tego, że na koniec mówiłem sobie: "ten raz przejechać, a potem koniec z długimi dystansami" ;) Aha, gwoli informacji na metę wjeżdżam o 2.17, po 63 godzinach z minutami od startu ze Świnoujścia.

Podsumowując - jestem bardzo szczęśliwy, że się udało. Gdy stałem na starcie w Świnoujściu ciężko było mi w to uwierzyć :) Na pewno jest co poprawić, mam pewne pomysły gdzie ciąć czas przy kolejnej edycji. Bardzo dziękuję za wspierające i podnoszące na duchu smsy. Bez nich byłoby dużo trudniej. Sama świadomość, że ktoś śledzi moje poczynania sprawiała, że przez myśl nawet mi nie przeszło, by się wycofać. Wielkie dzięki!

Osobną historią jest powrót. Najpierw busem, z kierowcą wariatem, który popisywał się jadąc 100 km/h po zakrętach i jednocześnie rozmawiał przez telefon, czego nie zdzierżyłem i zwróciłem mu uwagę. Potem kierowcy się wymienili, ale za to bus został ten sam. Bus pechowy, bo psuła się w czasie jazdy pompa i mniej więcej co pięć minut gasł. Ostatnie km przed Przemyślem to już naprawdę ostra nerwówka - cżęść osób miała pociąg o 10.50 i wyglądało na to, że na dworzec wjedziemy na styk. Tak też było, ale szybki sprint i współpraca sprawiły, że ci co mieli zdążyć zdążyli. My pojechaliśmy pociągiem po 12 - okazało się, że zamiast na rowery jest w nim miejsce na dwa wózki inwalidzkie. Konduktor stwierdził, że rowery mogą jechać, ale jako bagaż, czyli zapakowane w worki (dzięki starsza za wór). Dzięki temu zaoszczędziliśmy dwa złote (bagaż jest tańszy od roweru) i bezstresowo dojechaliśmy tym Siemiradzkim do Poznania. Tam czekały mnie ponad dwie godziny czekania na autobus z Łodzi do Świnoujścia, którym szczęśliwie się zabrałem i po 22 godzinach dojechałem do Szczecina.
















Kategoria >200 km, >300 km, maraton



Komentarze
michuss
| 20:25 środa, 28 września 2016 | linkuj Masz mnie - załapałem się na samym wstępie. Potem towarzyszyli czołówce wyścigu ;)
monikaaa
| 19:25 środa, 28 września 2016 | linkuj https://youtu.be/TeiZZ9GtPPc?t=1m1s

:)
Trollking
| 19:38 wtorek, 20 września 2016 | linkuj Polecam(y) się! :)
michuss
| 09:39 wtorek, 20 września 2016 | linkuj Wstyd przyznać, ale dopiero teraz dotarło do mnie, że tak naprawdę nie podziękowałem BSowiczom za doping smsowy, o który prosiłem we wpisie sprzed rozpoczęcia maratonu. I tak wyrazy największej podzięki ;) składam na ręce - kolejność alfabetyczna:

- eranis,
- Jurek57,
- jurektc,
- leszczyk,
- marekburdzy,
- mors,
- Pato,
- rowerzystka,
- shrink,
- stravula,
- Trendix (dzięki dodatkowe za "obsługę" fejsowej relacji),
- Trollking,
- yurek55.

Dzięki, macie wkład w ten sukces! :)
michuss
| 06:51 piątek, 9 września 2016 | linkuj Odwzajemniam, szkoda, że nie poznaliśmy się w realu ;)
Basik
| 05:16 piątek, 9 września 2016 | linkuj Ja również dołączam się do gratulacji i słów uznania :)
michuss
| 07:22 poniedziałek, 5 września 2016 | linkuj jotwu, dzięki!

Krzysiek, dzięki za miłe słowa. Coś w tym jest. Tobie gratuluję świetnej wyprawy - z przyjemnością czytałem i oglądałem foty. Wspaniałe wyzwanie.
krzysieksobiecki
| 06:59 poniedziałek, 5 września 2016 | linkuj Brawo Michał! Wygrałeś z własnymi lękami i to jest w tym najpiękniejsze. Gratuluję!
jotwu
| 13:53 piątek, 2 września 2016 | linkuj Dość późno ale i ja dołączam się do serii gratulacji. Z przyjemnością zapoznałem się z obszerną relacją WSPANIAŁEGO RAJDU przez Polskę. Nie tylko jesteś świetnie wysportowanym bikerem ale też znakomicie i barwnie opisującym swoje rowerowe wyczyny - z dużą dozą przyjemności się z nimi zapoznałem.
michuss
| 07:11 piątek, 2 września 2016 | linkuj starsza, dzięki!

mimoza, no więc właśnie. Nie takie solo straszne jak je malują. Choć jak teraz, z perspektywy czasu, obiektywnie patrzę ile rzeczy mogło pójść nie tak i człowiek został by sam z problemem... No nic, dobrze, że dojechaliśmy ;)

skaut, i vice versa, fajnie się rozmawiało :)
skaut
| 13:47 czwartek, 1 września 2016 | linkuj Michał,
gratuluję sukcesu. Debiut, solo ... No po prostu szacun!
Cieszę się, że mogłem Cię poznać osobiście.
Pozdrawiam
mimoza
| 11:34 środa, 31 sierpnia 2016 | linkuj Ogromne gratulacje ! Pięknie napisane . Jazda solo to jest to co lubię najbardziej, można wiele rzeczy i widoczków różnych widzieć . W grupie i jeszcze w dodatku po DK to jest 100 % koncentracji . "Grupa Mimozy" - fajnie to brzmi :)
starszapani
| 07:51 wtorek, 30 sierpnia 2016 | linkuj Przepiękna solówka. Ogromne brawa !!! :)
michuss
| 16:45 poniedziałek, 29 sierpnia 2016 | linkuj Misiacz, dzięki. Co do solo - jak wspomniałem, dla mnie ułatwienie :P

Marecky - tak, zamknęła. Dzięki za miłe słowa. Myślę, że ten dystans to dla mnie "dach", póki co na MRDP na pewno się nie wybieram. Może za jakiś (dłuższy) czas... :)
MARECKY
| 16:36 poniedziałek, 29 sierpnia 2016 | linkuj Gratuluję życiówki, piękna relacja :-). Nie skreślaj tak od razu MRDP ;-)
Ps. Czy Eranis zlikwidowała bloga?
Misiacz
| 21:22 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj Pokłon za wyczyn - pokłon jeszcze większy za opcję solo.
michuss
| 20:54 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj Dziękuję za wszystkie miłe słowa. James, taki tekst od Ciebie to prawdziwy zaszczyt!

Na MRDP się nie wybieram. To już zdecydowanie wyższa szkoła jazdy, nie dla mnie. Solo - czy trudniejsze? Zależy jak na to spojrzeć, mi samotna jazda nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że sprawniej można to ogarnąć gdy człowiek ma tylko siebie do "opanowania" ;)
James77
| 16:37 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj Witaj w klubie. :)
strus
| 13:48 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj Jeszcze raz wielkie gratulacje dla ciebie.
davidbaluch
| 06:33 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj Jesteście niesamowici. Czytam i nie wierzę, że można tego dokonać
Trendix
| 10:21 sobota, 27 sierpnia 2016 | linkuj No właśnie Michał, kiedy zamierzasz przejechać maraton rowerowy dookoła Polski ?? :)
Jarro
| 07:00 sobota, 27 sierpnia 2016 | linkuj Gratulacje. Opisałeś to jakby to była niedziela wycieczka nad jeziorko :) A to gigantyczny dystans. Upadł, wiatr i deszcz. Podziwiam. Mega wyczyn.
mors
| 23:10 piątek, 26 sierpnia 2016 | linkuj Masakra, nie ogarniam. ;)
A czemu od razu tak ambitnie, w sensie że solo?

Mam nadzieję, że pójdziesz za ciosem i kopsniesz się na MRDP. ;>
monikaaa
| 20:01 piątek, 26 sierpnia 2016 | linkuj Krótko i na temat - gratulacje!
Jurek57
| 19:42 piątek, 26 sierpnia 2016 | linkuj Już trochę wiem co i jak z pierwszych ust ... ale przepytam Ciebie na tę okoliczność już niebawem ! :-)
Gratulacje i do zobaczenie !
elizium
| 18:30 piątek, 26 sierpnia 2016 | linkuj Jestem pełen podziwu. Jazda solo to poziom nieosiągalny dla mnie - wątpię, bym kiedykolwiek się na taką zdecydował na BBT.

Fajna relacja, w Iłży chyba widziałem Twój rower, ale nie zauważyłem, gdzie jesteś. My zresztą staliśmy tam tylko po pieczątki, bo ja wiedziałem, że na PK nie jestem w stanie spać.
Trollking
| 16:45 piątek, 26 sierpnia 2016 | linkuj I Ty to wszystko pamiętasz, mimo tylu litrów potu, deszczu i Voltarenu... :)

Raz jeszcze wielki, wielki szacun!
srk23
| 14:41 piątek, 26 sierpnia 2016 | linkuj Dla mnie z Agnieszką jesteście "WIELCY"
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!