m i c h u s s

avatar Na BSach przebyłem 133994.92 km z prędkością średnią 21.52 km/h.
Więcej o mnie.




Follow me on Strava




button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2020

Dystans całkowity:1200.94 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:56:53
Średnia prędkość:21.11 km/h
Maksymalna prędkość:71.28 km/h
Suma podjazdów:8606 m
Suma kalorii:37906 kcal
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:60.05 km i 2h 50m
Więcej statystyk
  • DST 129.31km
  • Czas 05:10
  • VAVG 25.03km/h
  • VMAX 43.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 4056kcal
  • Podjazdy 404m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trzebiatów-Płoty-Lubczyna-Szczecin

Niedziela, 30 sierpnia 2020 • dodano: 30.08.2020 | Komentarze 3

MAPA

Jak dojazd do Trzebiatowa to i powrót. Najpierw kręcę się z wujkiem trochę po Trzebiatowie - jedziemy na śniadanie do drugiej części rodziny z Trzebiatowa. Siedziało się tak fajnie, że odjazd powrotny się opóźnił. No i poza tym wujo odjechał sam w stronę Brojc, a ja miałem go gonić, bo chciałem jeszcze sfotografować mural, o którym się dowiedziałem podczas porannego biesiadowania ;))) I warto było - grzebię w pamięci i to chyba najładniejszy jaki do tej pory widziałem, włączając także te prezentowane przez innych tutaj. Trzebiatowski do bólu :)

Wujka dopadam dopiero w Brojcach, czekał na mnie, więc nieźle przycisnął. Budujące, że w wieku ponad 80 lat wciąż można sobie jeździć, robić codziennie po kilkadziesiąt km (dziś wpadło ponad 80, w tym roku już prawie 6200). Żegnamy się i ja ruszam w dalszą drogę. Na początek po tragicznym asfalcie w kierunku Stołąża, a potem wybawienie w postaci równej drogi gruntowej do Natolewic. Z nich już przyzwoitym asfaltem do starej DK6, która będzie mi dziś towarzyszką na długo, bo aż do Goleniowa. Równy asfalt, wiatr pomagał, czegóż chcieć więcej? Kebsa, którego wciągam do spółki z lodami w Goleniowie.

Końcówka to już, podobnie jak wczoraj, wariant przez Lubczynę. Na koniec jeszcze najlepsze lody na Prawobrzeżu i świętowanie niedzieli handlowej w jednej z biedr :) 















Kategoria wycieczka


  • DST 151.73km
  • Czas 06:30
  • VAVG 23.34km/h
  • VMAX 37.08km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 4534kcal
  • Podjazdy 311m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szczecin-Lubczyna-Mrzeżyno-Trzebiatów

Sobota, 29 sierpnia 2020 • dodano: 30.08.2020 | Komentarze 10

MAPA

Długo odkładana, tradycyjna wycieczka do Trzebiatowa, do wujka doszła w końcu do skutku - były sprzyjające okoliczności w ten weekend.

Trasę wyznaczyłem po części sobie sam, a po części strava do spółki z komoot. W skrócie - od Goleniowa kieruje się cały czas na północ przez Żółwią Błoć, Niewiadowo (na tym odcinku chyba z 3 wahadła, każde po grubo ponad kilometr długości - masakra dla tych, co dojeżdżają tędy samochodem!), Łozienicę aż do Moracza. Potem znów bocznemi asfalty i szutry przez totalne odludzia, lasy i pola. W końcu wjeżdżam do Wysokiej Kamieńskiej, miejscowości znanej MiKolom, bo tu jest węzeł kolejowy trzykierunkowy (kiedyś czterokierunkowy). I znów bokami, jakimiś płytowiskami przy kanałach melioracyjnych. W końcu szosa Kamień - Gostyń - Pobierowo. W tym drugim odbijam z niej i znów szutrówką zmierzam ku Dreżewie, mijając po drodze unikat na skalę światową, tj. hodowlę łososia na bazie wody jurajskiej, wydobywanej z jakiejś horrendalnej głębokości, w dodatku w pewnym oddaleniu od tego zakładu i transportowanej rurociągami. Wiem, bo kiedyś miałem okazję zwiedzać ten wyjątkowy przybytek.

Potem już nadmorska peregrynacja - Trzęsacz: tu lody i uzupełnianie płynów. W Rewalu też płyny, w tym malutki izotonik :P plus zapiekanka. Niechorze, Pogorzelica i zmodernizowany R10. Jest super, bo odcinek bruku, na którym wytrzęsło mnie w Nowy Rok w 2017 roku zamienił się w całkiem wygodny szuter. Z Mrzeżyna chciałem jechać przez Roby, ale okazało się, że dopadłem końca jakiejś asfaltowej DDRki. Zrezygnowałem więc z planów "zaliczenia" wspomnianych Robów i Gorzysławia w zamian za przejażdżkę tą magistralą. Widoki na miejscowe bydło w pakiecie. Trasa doprowadza mnie z mniejszymi przygodami do opłotek Nowielic. A to już praktycznie Trzebiatów, w którym fotografuję jeszcze fajną architekturę pod postacią kompaktowej, kameralnej "wielkiej płyty". Takie bloczki widziałem tylko tu i (chyba) w Chojnie.

Pół drogi w słuchawkach towarzyszyło mi to:   Dobra jest :) 
KLIK

























Kategoria wycieczka


  • DST 84.87km
  • Czas 03:53
  • VAVG 21.85km/h
  • VMAX 57.60km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 2722kcal
  • Podjazdy 771m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kazik szuka śladów dawnej osady Bismark

Poniedziałek, 24 sierpnia 2020 • dodano: 24.08.2020 | Komentarze 5

MAPA

Korzystając z pobytu w "mateczniku" pojechałem pobuszować po Lasach Wierzchucińskich, w tereny, gdzie przed wojną była osada Bismark. Kiedyś natknąłem się w samym środku głuszy na opuszczony cmentarz. Zacząłem szukać skąd się tam wziął i okazało się, że to pozostałość po mocno rozproszonej, wspomnianej osadzie. Po wojnie w dużej części została zdegradowana, pozostało jedynie kilka zabudowań, część z nich tworzy osadę leśną Łęczyn Dolny. Część raczej nic nie tworzy, bo jak nazwać pojedynczy dom w środku lasu, z dojazdem kilka km od asfaltu i pewnie z 3 km do najbliższych, innych zabudowań? Jakby nie było bardzo mi odpowiada lekko tajemniczy klimat tego miejsca, lubię tam wracać :)

Po drodze zajechałem też do Rozłazina, korzystając z fajnego, niebieskiego szlaku rowerowego w okolicy Paraszyna (tamże kolejna fota niszczejącego dworu, którego nikt nie chce kupić). W Rozłazinie urodziła się moja babcia. Przed wojną była to miejscowość graniczna (ale leżała już w Niemczech). Ślady, w postaci charakterystycznych, drewnianych domków celnych widać do dziś. Jest ich zresztą w okolicy trochę. Fotografuję kościół, dawną stację kolejową leżącą przy linii Lębork - Sierakowice - Kartuzy, póki co niestety bez widoków na ponowne uruchomienie przewozów. No i okazały budynek szkoły.

Epicki, fajny wyjazd. Nagrodę po nim stanowi degustacja meksykańskiego żarcia w nowootwartej knajpie w Wejherowie. W momencie, gdy do niej wchodzę zaczyna lać. I tak pada do czasu aż skończyłem jeść i pić :)

























Kategoria wycieczka


  • DST 52.11km
  • Czas 02:13
  • VAVG 23.51km/h
  • VMAX 51.12km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 1634kcal
  • Podjazdy 278m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kazik w kujpomie

Niedziela, 23 sierpnia 2020 • dodano: 24.08.2020 | Komentarze 2

MAPA

Korzystając z tego, że wcześniej przezornie zakończyłem tankowanie trunków wysokoprocentowych podczas imprezki rodzinnej wstałem skoro świt (około 8.30) i "przed śniadaniem" machnąłem małą trasę krajoznawczą. Częściowo skrajem Tucholskiego PK, ale głównym celem (oprócz śniadania w Klonowie) była wizyta na opuszczonej, niegdyś węzłowej stacji Pruszcz Bagienica.



















Kategoria wycieczka


  • DST 36.63km
  • Czas 01:41
  • VAVG 21.76km/h
  • VMAX 38.88km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 1092kcal
  • Podjazdy 141m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łasztownia

Piątek, 21 sierpnia 2020 • dodano: 24.08.2020 | Komentarze 1

MAPA

Wypad, jak to mawia się na Prawobrzeżu, do MIASTA :P :)







Kategoria wycieczka


  • DST 49.37km
  • Czas 02:18
  • VAVG 21.47km/h
  • VMAX 41.76km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 1473kcal
  • Podjazdy 297m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mescherin przez Brynki

Czwartek, 20 sierpnia 2020 • dodano: 24.08.2020 | Komentarze 2

MAPA

Kolejny wypad do Niemiec, ale tym razem urozmaicony przejażdżką po wertepach puszczańskich.





Kategoria wycieczka


  • DST 47.86km
  • Czas 02:03
  • VAVG 23.35km/h
  • VMAX 44.64km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 1472kcal
  • Podjazdy 150m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mescherin

Środa, 19 sierpnia 2020 • dodano: 24.08.2020 | Komentarze 2

MAPA

Ulubione Mescherin. Już w lekko jesiennym ANTURAŻU :P







Kategoria wycieczka


  • DST 45.31km
  • Czas 01:49
  • VAVG 24.94km/h
  • VMAX 44.28km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 1460kcal
  • Podjazdy 230m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Deszczowe Gardno

Wtorek, 18 sierpnia 2020 • dodano: 24.08.2020 | Komentarze 3

MAPA

Jak to zwykle bywa. Po powrocie z pracy czekałem aż przewalą się czarne chmury i popada z nich deszcz. Nic takiego nie nastąpiło. Czarne chmury przechodziły z jednej na drugą stronę, ale ani kropla deszczu nie spadła. Ruszyłem więc. Nie dalej jak kilometr od chałupy rozpoczęła się ulewa i tak ciągnęła się niemal przez całą przejażdżkę. Klasyka :)

Kategoria wycieczka


  • DST 40.12km
  • Czas 02:10
  • VAVG 18.52km/h
  • VMAX 65.16km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 1534kcal
  • Podjazdy 874m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jagniątków, Piechowice, Przesieka z morsem

Niedziela, 16 sierpnia 2020 • dodano: 17.08.2020 | Komentarze 11

MAPA

W piątek dałem cynk morsowi, że jestem w okolicy i można by zaplanować BSowe spotkanie na (pseudo)szczycie. Tak też się stało. Po trochę spóźnionym śniadaniu wybywam z Kamiennej Góry i po około godzinie jazdy melduję się na znanym i lubianym parkingu w Sobieszowie ;)

Zaczyna się od mocnego akcentu, bo mors stawia mi ten parking. Nie miałem gotówki, a opryskliwy facet raczej parł do zwarcia niż do jakiegoś sensownego rozwiązania sytuacji. Zapłacone, rower wyjęty - można jechać. Zawsze, odkąd tędy świadomie jeżdżę (tj. od stycznia tego roku ;P) chciałem się przejechać drogą łączącą Sobieszów z Piechowicami przez Jagniątków. I dziś się to udało. Jak to mors trafnie zauważył - w czasie wspólnej jazdy niemal nie czuje się podjazdów, a sama droga mija jak z bicza strzelił.

Chwilę później jesteśmy pod willą Hauptmanna, niemieckiego noblisty, który dożył swych dni w tym domu. Co jest o tyle dziwne, że zmarł w 1946, a więc już w czasach kiedy dotychczasowym miejscowym dość radykalnie wskazywano kierunek wyjazdu. Pochowany został na wyspie Hiddensee, co jest o tyle ciekawe, że stanowi pewną klamrę spinającą moje dwa ostatnie weekendy. Bo Hiddensee leży tuż przy Rugii, gdzie bawiłem tydzień wcześniej :)

Kawałek dalej Michałowice i fajny sklepik z wszechobecnymi kotkami. Siedzimy, delektujemy nie zimnymi napojami i świetnymi bułkami - ja mam jedną ze szpinakiem, a druga to taki pasztecik. No ten jest naprawdę wystrzałowy. Jak będę w okolicy to jeszcze na pewno się skuszę :) Trasa jest popularna wśród miejscowych szoszonów, bo co rusz zaglądają do przysklepowego ogródka. Posileni jedziemy, a raczej zjeżdżamy dalej, aż do Piechowic. Tam szybka nawrotka, opowieść o - de facto - nędzy tej mieścinki i jej genezie. Potem wspinamy się z powrotem, a momentami nawet bardziej niż wspinamy, bo mors prowadzi skrótem. 

Ponownie sklepik. Ponownie napój, ruszamy w dół. Ale, ale - oglądam się - morsa nie ma. Okazało się, że musiał się zatrzymać i znaleźć patyka w celu przełożenia łańcucha na cięższy bieg na przedniej zębatce. Ruszamy ponownie i wracamy na parking w Sobieszowie. Początkowo myślałem, że na tym skończymy wspólne jeżdżenie, ale pada propozycja, by zobaczyć wodospad w Przesiece na co chętnie przystaję. Kilkanaście minut później jesteśmy pod zabytkowym tramwajem, po czym jedziemy normalnie regularnym szlakiem, pomiędzy Sebixy i Karynki, naprzemiennie z Januszami i Grażynami. Sporo ludzi, ale udaje się dopchać do wodospadu i nawet zanurzyć po kolana. Zimna woda świetnie orzeźwia. Przydaje się to na następnym odcinku wycieczki, gdzie z kolei kawałek pieszo podprowadzamy rowery, a potem zjeżdżamy dość długim, fajnym, serpentyniastym zjazdem (jego charakter nieźle oddaje nazwa segmentu na stravie: "kolanem po asfalcie").

Potem parking, odwożę kompana pod dom i ruszam w długą kilometrowo, ale całkiem znośną czasowo podróż do zachpomu.

Dzięki mors za godne oprowadzenie po morsowni! :)






















  • DST 115.06km
  • Czas 05:32
  • VAVG 20.79km/h
  • VMAX 71.28km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 4046kcal
  • Podjazdy 1756m
  • Sprzęt Kazik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Okraj i Rędzińska

Sobota, 15 sierpnia 2020 • dodano: 17.08.2020 | Komentarze 18

MAPA

Drugi dzień pobytu to średnie dość śniadanie w Zajeździe Zachęta w Kamiennej Górze. Po wyjeździe wciągam jeszcze chałwę i z takim doładowaniem ruszam na podobną, jeżeli chodzi o dystans, pętlę jak wczoraj. Około 115 km. W pierwszej kolejności jadę w kierunku Krzeszowa - w styczniu bawiłem w okolicy, ale czasu na zwiedzenie tego miejsca nie było. Dziś czas może by się znalazł, ale tłumy ludzi i parafialna, tandetna odmiana "komerchy" sprawiły, że robię zdjęcie i jadę szczęśliwy dalej.

Krótko potem mijam drogowskaz wskazujący lokalną atrakcję jaką ma być "stół sądowy". Okazało się jednak, że początkowo znak wskazywał 0,5 km, potem w polną drogę już bez podania odległości i tak jechałem nią dobry kawał i na nic nie natrafiłem. Ale też, przyznaję, nie chciało mi się jakoś szczególnie szukać. Jadę dalej.

Kolejną atrakcją jest Chełmsko Śląskie. Formalnie wieś, ale wygląda zupełnie jak miasto i oczywiście mogła by nim spokojnie być. Skoro np. taka Wiślica ze swoim nieco ponad pięćset mieszkańców czy Opatowiec - 329 populacji mogą być. No, ale nie jest. Można za to się przejść po rynku, pospacerować pod arkadami czy przeciskać się przez skrzyżowania między kamienicami. Super klimat. Bardzo mi się podoba.

Z Chełmska żwawo do Lubawki, tam fajna architektura i jeszcze fajniejsza, "duch-logiczna" tabliczka z nazwą ulicy. Potem, przez kolejne wiochy droga zaczyna stopniowo się wznosić ku Przełęczy Kowarskiej, a potem na słynny Okraj. Jedzie się jednak całkiem spoko, momentami nawet omijam drogę jakimś fajnym szutrem - pokłosie tego, że na pewnych odcinkach zaznaczyłem w stravce by wyznaczała trasę bocznemi drogi. Do Przełęczy Kowarskiej zaskakująco szybko, potem już trochę wolniej, ale też bez dramatu na Okraj. Ot, dłuższy podjazd, z nachyleniem z tych, które można znaleźć w zachpomie. Przynajmniej w moim odczuciu :)

Na Okraju wypijam nagrodę, po czym zaczynam długi i dość szybki zjazd do Kowar. Fajna droga, ale nie znałem jej zbytnio, więc jadę dość asekuracyjnie. A można by się rozpędzić, oj można :)

Kowary mijam bez większych postojów. Staję jeno przy fabryce dywanów, gdzie znajduje się już kultowa mozaika. Potem świetną, boczną, wijącą się wspaniale asaltówką docieram do wsi Bukowiec. Jest tu jakiś duży kompleks pałacowo-ogrodowy. Jest też fajna kawiarenka, więc wjeżdża dobra kawa z ekspresu i ciasto. Wspaniale :) Chwila odpoczynku i delektuję się kolejną piękną drogą, szutrówką, która doprowadza mnie do wsi Bobrów. A tam wspaniały pałac. Zajeżdżam pod bramę i fotografuję go. Przyjezdni pytają czy nie mam kluczy do bramy. Śmieję się i mówię: "nie, choć krajanom chętnie bym otworzył" - auta mają rejestrację GWE :) 

Kolejne km to przejazd doliną Bobru. Też kolejna z dróg, o których myśli się w czasie jazdy, że mogła by się nie kończyć. Niemal zerowy ruch samochodów, a jak już to z przeciwka :) Rudawy Janowickie, podjazd i jestem w Miedziance. I oczywiście w miejscowym, słynnym browarze. Ciekawa historia - zarówno samej miejscowości jak i tego przybytku rozkoszy kulinarno-browarniczych :P Biorę zimne, dobre piwko, siadam na zewnątrz, delektuję się widokiem, obserwuję przyjeżdżających ludzi, a szczególnie rowerzystów. Są nawet dwie dziewczyny na "marianach" Głodnieję, więc decyduję się jeszcze na sezonowe danie jakim są kurki w śmietanie z makaronem. 

Tym posilony, szczęśliwy ruszam na ostatnie 20 km do mety. Jakież było moje zdziwienie, gdy dotarłem do podnóża Przełęczy Rędzińskiej. Wydaje mi się, że tak w górach jeszcze nie oberwałem. Brakowało mi ewidentnie przełożeń. Dlatego co około 50-100 metrów zatrzymuję się dla złapania tchu. Uciekam się nawet do desperackich (tak zawsze je traktowałem) zakosów w poprzek ulicy, po której zresztą nic nie jeździ mimo świetnego asfaltu. Całości dopełniają muchy, które natychmiast mnie obsiadają, bo jadę za wolno, a poza tym nie mam jak się odganiać, choć od niechcenia próbuję co jakiś czas. Po kilku takich scenkach dobijam do przedszczytowego wypłaszczenia - wreszcie odmiana, bo podjazd zaczyna się mocno, a potem jest już tylko gorzej :D 

Na przełęczy delektuję się niezłym widokiem i rozpoczynam szalony, wielokilometrowy, choć też dość asekuracyjnie pokonany zjazd. Tzn kończy się ten zjazd praktycznie pod "moim" zajazdem. Szybki prysznic, wyjście na miasto i tyle. Udany dzień bardzo :)