m i c h u s s

avatar Na BSach przebyłem 133994.92 km z prędkością średnią 21.52 km/h.
Więcej o mnie.




Follow me on Strava




button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 126.77km
  • Czas 05:37
  • VAVG 22.57km/h
  • VMAX 40.55km/h
  • Sprzęt Author Airline
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nowogardzko-stargardzki minizlot BS z Ińską Wstęgą w tle

Wtorek, 12 lipca 2011 • dodano: 12.07.2011 | Komentarze 4

STARGARD-Strachocin-Ulikowo-Pęzino-Ulikowo-Pęzino-Czarnkowo-Marianowo-Kępno-Dobrzany-Kozy-Ciemnik-Ińsko-Ścienne-Kamienny Most-Lublino-Chociwel-Karkowo-Chlebowo-Chlebówko-Białuń-Łęczyca-Storkówko-Małkocin-Klępino-STARGARD



Wczoraj Shrink wystąpił z pomysłem, żeby spotkać się w Pęzinie, a tym samym doprowadzić do skutku planowane od jakiegoś czasu mini-spotkanie BS (oddział stargardzko-nowogardzki) ;). Jako, że akurat był dziś ostatni dzień mojego urlopu i nie miałem w planie żadnych ważnych zajęć postanowiłem przystać na Jego propozycję.

Punktem zbornym miał być zabytkowy zamek w Pęzinie, który ostatnimi czasy promuje się przy pomocy tablic reklamowych ustawionych w różnych, uczęszczanych miejscach w okolicy Szczecina (m.in. kojarzę taką reklamę ustawioną na Szosie Stargardzkiej, na wysokości stacji shell). Dobrze, że się promuje, bo miejsce jest niezwykle klimatyczne, a sam zabytek robi duże wrażenie. Ale, do rzeczy.

Spotkanie (w którym, jak się później okazało, miał brać też udział kolega Shrinka, początkujący, a zarazem rokujący bardzo duże nadzieje na przyszłość biker Grzesiek) Shrink wyznaczył na mniej więcej 9-9.30. Ruszyłem z domu z dużym zapasem, około 7.50 i około 50 minut później stanąłem pod bramą zamku. Jako, że chłopaków jeszcze nie było wysłałem smsa z informacją, że czekam. W odpowiedzi dość szybko skontaktował się ze mną Shrink, informując, że szybkim tempem minęli Grabowo i jeszcze szybszym zmierzają w kierunku Kiczarowa. Ponieważ nie lubię długo siedzieć w jednym miejscu ruszyłem im naprzeciw, co zaowocowało, że tak powiem, spotkaniem w sąsiednim Ulikowie. Stąd, po krótkim przywitaniu i popodziwianiu swoich rowerów, ruszyliśmy do Pęzina, gdzie ostatecznie zatrzymaliśmy się pod zamkniętą bramą zamku. Ponieważ chłopaki specjalnie przyjechali prawie 50 km, żeby zamek obejrzeć brama została dość szybko przez nas otwarta i znaleźliśmy się na dziedzińcu-parkingu posiadłości (z pewną obawą, bo tabliczka głosiła, że obiektu pilnuje zły pies). Nie zostaliśmy jednak rozszarpani przez żadnego psiaka, a chwilę później, po zaparkowaniu rowerów nawet dostąpiliśmy zaszczytu poobcowania z księżniczką (niestety, moja strata-rozmawiałem w tym czasie przez telefon i nie miałem okazji poznać owej zacnej niewiasty). Pokręciliśmy się trochę, porobiliśmy zdjęcia, jak to w takim miejscu wypada, napiliśmy się czegoś i dość szybkim tempem udaliśmy się w kierunku Marianowa (chwilę wcześniej zapadła decyzja o uszczęśliwieniu kol. Grzegorza wizytą na słynnej Ińskiej Wstędze).

Ekipa nowogardzko-stargardzka w Pęzinie. Autor-Shrink © michuss


Pod zamkiem w Pęzinie-Shrink i Grzesiek © michuss


Koniki na postoju © michuss


Zamek w Pęzinie © michuss


Za Czarnkowem, za moim przewodem, odbiliśmy w kierunku Barzkowic, a to wszystko po to, żeby zaliczyć niezwykle sympatyczną asfaltówkę, a właściwie należało by powiedzieć „asfaltóweczkę” przez las-zapomniana przez Boga i ludzi. Tutaj zatrzymujemy się na chwilę, podczas której Shrink zjada kanapkę, przyrządzoną przezeń zapobiegliwie w domu, ja natomiast oddaję się z niekłamaną radością ceremonii pompowania tylnego koła, z którego powoli, ale systematycznie schodzi mi powietrze (ta czynność powtórzy się jeszcze kilka razy, by wreszcie w Ińsku zakończyć ten korowód wymianą dętki).

Sama droga z Marianowa do Dobrzan mija nam niezwykle szybko. Przyzwyczajony do samotnych wyjazdów, a tu pogrążony w rozmowie nawet nie zauważam tej trasy-fajne to:) W Dobrzanach krótki sklepostop, podczas którego uzupełniamy bidony i raczymy się dodatkowo pepsi z puszki. Potem krótka wspinaczka w kierunku Kóz i już po chwili ukazuje się naszym oczom drogowskaz „Ciemnik 10”, co niechybnie zwiastuje początek niczym nieograniczonego rozkoszowania się wspaniałą widokowo trasą. Jedziemy trochę wolniej, delektując się śpiewem ptaków i, że tak powiem, szmerem strumyka;) W drugiej części trasy (tj. kawałek za leśniczówką Okole) zatrzymujemy się na fotostop-zajęcia odbywają się z zakresu fotografii w ruchu, z różnym skutkiem;) Kolega Grzesiek łapie tu krótki kryzys, który szybko zostaje spacyfikowany radosną informacją, że już za 10 km będziemy cieszyć się kebabem na ińskiej plaży (to pomysł Shrinka i po prawdzie mnie również rozradował, może nawet bardziej jak Grześka).

Grzesiek i Shrink podczas podziwiania uroków Ińskiej Wstęgi © michuss


Shrink podjeżdża © michuss


Shrink zjeżdża © michuss


Grzesiek zjeżdża © michuss


Trasa Ciemnik-Ińsko, kilka kilometrów, z których znów nic nie pamiętam, bo cały czas toczy się barwna rozmowa;) W samym Ińsku, na prośbę Shrinka, pokazuję chłopakom dawną stację kolei wąskotorowej. Ińsko, jako stacja, zostało zamknięte 1 czerwca 1996 roku, a ostatni pociąg pasażerski odjechał stąd najprawdopodobniej jeszcze wcześniej, stąd niemałe zamieszanie budzi nasze pytanie, skierowane do jednego z lokatorów postacyjnego budynku: czy zdążyliśmy na pociąg czy też będziemy musieli czekać na następny...

Na dawnej ińskiej stacji. Autor-Shrink © michuss


Ze stacji kierujemy się pod pomnik raka, przy pomocy którego powstaje kilka zdjęć, a chwilę później żwawo pedałujemy terenową ścieżką w kierunku miejskiej plaży.

Iński rak, którego wszyscy się boją;) © michuss


Na ińskim raku. Autor-Shrink. © michuss


Tu spada na nas jak grom z jasnego nieba informacja, że z kebaba nici, bowiem punkt je sprzedający nie został w tym roku otwarty. Chwilę wcześniej mignął mi jednak pan, który siedział pod namiotem z napisem „china box”, co wróżyło rychły kontakt z chińszczyzną. Okazało się, że ową „chińszczyznę” stanowi włoski makaron, zmieszany z mięsem, jakimiś grzybami i przyprawiony na sposób orientalny. Całość w gustownym, tekturowym pudełku z napisem, jakby kto miał wątpliwości, „china box”:) Delektujemy się makaronem, a po jego zjedzeniu zabieram się, przy wydatnej pomocy kolegów, za reperację dętki-dziurka okazuje się na tyle nieduża, że potrzebna jest pomoc wody z jeziora w celu jej lokalizacji. Podczas tych zabiegów przyłącza się do nas kolega chłopaków-Hubert. Oczywiście przybył tu na rowerze i, według swojej relacji, zamierza jechać dalej na wschód, w okolice Kalisza Pomorskiego. Po kilku minutach rozmowy decyduje się jednak na jazdę z nami, w kierunku Chociwla. Pada propozycja jazdy wzdłuż brzegu jeziora, korzystając z terenowej trasy. Bardzo fajnie się jedzie, szczególnie biorąc pod uwagę, że ja przyzwyczajam się do jazdy bez błotników, a w lesie jest sporo oznak, że niedawno lało;)

Off-road Ińsko-Ścienne: Hubert, Michuss, Grzesiek. Autor-Shrink. © michuss


Po kilku km jazdy w terenie docieramy do wsi Ścienne. Stanowi dość długi ciąg budynków skupionych wzdłuż głównej, biegnącej przezeń ulicy. Dla uatrakcyjnienia przejazdu droga faluje i co chwila jedziemy raz w górę, raz w dół. Kilka kilometrów później wpadamy na drogę Ińsko-Chociwel, a chwilę później nawiedzamy Kamienny Most, przy okazji zjeżdżając do zespołu szkół, który mieści się w starym pałacu zlokalizowanym we wspaniałym parku. Pierwsze moje wrażenie, zgodne zresztą z tym Shrinkowym, jest takie, że ten budynek mógłby śmiało zagrać w horrorze jako odludny szpital psychiatryczny;)

Na szkolnym parkingu-Kamienny Most. Autor-Shrink © michuss


Podczas wyjazdu z Kamiennego Mostu z ust Huberta pada propozycja, by zahaczyć o położoną nieopodal wieś Lublino, a to z racji „dzieła”, które miejscowy myśliwy wykonał na ścianie swojego domu. Krótko później odbieram telefon, chłopaki jadą dalej, a ja rozpoczynam gonitwę za nimi. Oczywiście na wysokości zjazdu do Lublina skręcam i zmierzam do ogólnie pojętego centrum tej miejscowości;) Mniej więcej w połowie tej stosunkowo krótkiej drogi ponownie słyszę sygnał telefonu-dzwoni Shrink i pyta gdzie jestem, bo czekają na mnie. Nie skręcili na Lublino-krótko mówiąc nie dogadaliśmy się, a raczej ja za wiele dodałem od siebie;) Okazało się, że chłopaki nie wykazali entuzjazmu dla zapoznania się z twórczością domorosłego, lublińskiego malarza-artysty. Moim zdaniem słusznie, bo całość ocieka wręcz tak zwanym kiczem;) Prawdę powiedziawszy nawet nie zwalniam na wysokości osławionych zabudowań.

Krótko później znajdujemy się w Chociwlu, a to kolejny sklepostop. Tym razem urozmaicony rozmową z przedstawicielami miejscowego establishmentu, raczącymi się „czymś mocniejszym”. Jeśli można tak powiedzieć w przypadku drugiego razu to tradycja zostaje podtrzymana i w miejscowym sklepie kupujemy puszkę coli i dodatkową butelkę z wypełniaczem do bidonu (w moim przypadku woda). Ze sklepu ruszamy na parking, z którego pięknie widać chociwelski kościół i jezioro na pierwszym planie. Tutaj następuje pożegnanie-Shrink przypuszcza, że poleją się moje łzy smutku, ja jednak zapewniam go, że podczas pożegnań trzymam się twardo, ale nie wykluczam, iż na dalszej trasie do Stargardu pokwilę sobie cichutko;) W tym miejscu szczere gratulacje dla Grześka, który dziś pobił swój poprzedni rekord (40 km) pewnie ze trzy razy, a i tak trzymał się niezwykle dzielnie! Brawo!

Kościół w Chociwlu © michuss


Z Chociwla chłopaki jadą na Dobrą, ja natomiast zmierzam do Karkowa (to droga, którą pokonałem w zeszłym roku, podczas majowej włóczęgi do Przytonia). W Karkowie, z polecenia Shrinka, oglądam pałac, a raczej to co z niego zostało, a chwilę później odbywam następujący dialog z dwiema dziewczętami z wózkiem dziecięcym:
-Ta droga to na Chlebówko?
-Ale to jest polna droga.
-Ale na Chlebówko?
-Ale to jest polna droga.
-Ale dojadę do Chlebówka?
-Tak.

Ruiny pałacu w Karkowie © michuss


Upewniony ostatnim słowem ruszam przez lasy i pola, niezwykle malowniczą drogą. Po kilkunastu minutach docieram do asfaltu, z którego dzisiaj już nie zjadę.

W tle droga Karkowo-Chlebowo © michuss


Kolejno mijam Chlebowo, Chlebówko, Białuń (tu odbijam na Łęczycę, bo przez Starą Dąbrową nie chcę jechać-potem trzeba korzystać z ruchliwej trasy Nowogard-Stargard).

Postój pod Tolczem © michuss


W Łęczycy zjeżdżam na tzw. „betonówkę”, by po około kilometrze odbić na Storkówko i dalej, tradycyjną trasą przez Małkocin i Klępino dotrzeć do domu. Dodam tylko, że w Klępinie skorzystałem z betonowej drogi, którą na skróty można dotrzeć do Stargardu.

Storkowo-relikt minionej epoki © michuss


Wypad niezwykle udany-dzięki za towarzystwo, mam nadzieję na kolejne wspólne wędrówki po okolicach. Jeśli o czymś zapomniałem to Shrink w swojej relacji niechybnie to uzupełni:)

Aha, zdjęcia autorstwa mojego i Shrinka (zaznaczam w opisie foty).
Kategoria wycieczka



Komentarze
Misiacz
| 11:02 środa, 13 lipca 2011 | linkuj ...czy zdążyliśmy na pociąg czy też będziemy musieli czekać na następny... <LOL>
;)))
sargath
| 08:09 środa, 13 lipca 2011 | linkuj świetny wypad, żal że nie mogłem tam być,
smaka mi nariobiliście tym Pęzinem :)

pozdrawiam
Misiacz
| 19:29 wtorek, 12 lipca 2011 | linkuj Widzę, że integracja BS w ostatnich dniach przybrała na sile. No i słusznie!
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!