m i c h u s s

avatar Na BSach przebyłem 133994.92 km z prędkością średnią 21.52 km/h.
Więcej o mnie.




Follow me on Strava




button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 150.26km
  • Teren 10.50km
  • Czas 07:39
  • VAVG 19.64km/h
  • VMAX 35.32km/h
  • Sprzęt Author Airline
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nad morze i to noco!

Sobota, 11 lipca 2015 • dodano: 11.07.2015 | Komentarze 10

SZCZECIN(BUKOWE-Zdroje-Dąbie-Załom)-Pucice-Kliniska Wielkie-Rurzyca-Goleniów-Miękowo-Widzieńsko-Zielonczyn-Żarnowo-Racimierz-Łąka-Recław-Wolin-Międzyzdroje-Świnoujście-Ahlbeck[Czernin]-Heringsdorf[Przytulnica]-Bansin[Bądzin]-Heringsdorf-Ahlbeck-Świnoujście-[PKP]-SZCZECIN(Zdroje-BUKOWE)

MAPA

Jakoś w połowie tygodnia A. wpadła na pomysł, by na weekend oddać psa do psiejniani (POLECAM :)) i ruszyć na rowerach gdzieś dalej. Początkowo mowa była o Kołobrzegu i obłędnym torcie bezowym tamże, ale potem ja wykombinowałem, że brakuje mi Świnoujścia w zaliczonych gminach i to tam warto by się było udać. W piątek po południu ulepszyłem swą myśl o to, żeby pojechać tam w nocy, bo psa "pozbyliśmy się" szybciej niż planowaliśmy.

Jak postanowili - tak zrobili. Pobudka, po dwóch godzinach snu, o północy. W pierwszych minutach soboty jestem strasznie niemrawy. Zabieram się za przygotowanie kalorii na wyjazd (pod postacią tostów), a później kanapek do zabrania na drogę. Schodzi na to wszystko ponad godzina, ruszamy niewiele po pierwszej, jest głęboka noc. :)



Szczecin opuszczamy przez Gryfińską i Dąbie (ale Szybowcową, a nie Goleniowską). Pierwsze kilometry mijają nam na rozmowach, które są na tyle zajmujące, że niemal nie zauważam jak dojeżdżamy do Pucic. Początkowo chciałem jechać przez Lubczynę, ale po chwili zastanowienia dochodzę do wniosku, że szosa przez Rurzycę ma dużo lepszą nawierzchnię. Tym sposobem, nie po raz ostatni dziś, oszczędzimy trochę kilometrów względem planu.

Jakoś za Rurzycą rozmowy schodzą na "plan dalszy" i w skupieniu wjeżdżamy do Goleniowa. Krótki "obrót" po Centrum i zarządzam postój pod Biedrą w okolicy skarbówki. Bardziej z rozsądku niż z potrzeby, w końcu przed nami szmat drogi, a głupio byłoby wyczerpać "paliwo" na wstępie. Z sakwy wyskakują batony musli i żelki +, oczywiście, woda. Kilka chwil później jedziemy dalej.

Tutaj zmieniam ponownie trasę. Miast jechać do Widzieńska przez Wierzchosław wybieram wariant przez trójkę - kilka km za Miękowem odbija się w lewo w las i wygodną, zachowaną w dość dobrym stanie asfaltówką dobija się do Widzieńska. W tejże wsi spotykamy dwa, luzem biegające burki. Potem jeszcze jeden taki trafi nam się w sąsiednich Krokorzycach - na szczęście to koniec niemiłych przygód ze ssakami, co nie oznacza, że koniec przygód z fauną jako taką w ogóle, ale o tym za chwilę. ;)

Aga narzeka trochę na jakość asfaltu na tym odcinku, ale na szczęście nie jest on zbyt długi. I o niebo, moim zdaniem, ciekawszy od wariantu gładszego, czyli tego przez Modrzewie i Stepnicę. Szybki zjazd w okolicy góry Zielonczyn i docieramy do szosy Stepnica-Wolin. Mijamy "na biegu" trójwieś Żarnowo-Racimierz-Łąka i wyjeżdżamy na odkryte przestrzenie przed Wolinem.

Nic nie zwiastuje problemów, gdy A. sugeruje, by na chwilę przerwać rozmowę, bo muchy lecą do buzi. Chwilę później muszę zatrzymać się na krótko, bo dzwoni mi budzik, zresztą ustawiany jeszcze na zeszłą sobotę. A. w tym czasie spokojnie jedzie przed siebie. Gdy ruszam - widzę ją jakieś dwieście, trzysta metrów przede mną, ale za-"jakby"-tumanem kurzu. Okazuje się, ze to nie żaden kurz tylko nieprzebrane roje jakichś owadów (na pewno nie chrząszczy majowych, dużo mniejsze). Są ich miliony, miliardy, lecą nieprzerwanym strumieniem jeden za drugim, uderzają o kask, wpadają do nosa, ucha, buzi. Po kilkunastu sekundach mam w nich całą kurtkę, spodenki i rower. Słyszę okrzyki przerażonej A. Gonię ją. Płacze z bezsilności. W pewnym momencie woła nawet na pomoc mamę, no ale mama daleko, nie może wytłuc całego tego robactwa nawet gdyby chciała ;) Potworne uczucie, bo nie można nic zrobić. Jedyne sensowne wyjście to napierać przed siebie, wbijając się w to lecące towarzystwo i odwracając głowę na bok (wtedy lecą tylko do ucha, a nie do nosa i buzi). W oddali, nad polami widzę jak tworzą nawet coś w rodzaju "trąb powietrznych". Widać już most w Wolinie, ale mam wrażenie, że w ogóle się nie przybliża. Wszystko trwało kilkanaście minut, od wyjazdu z lasu za Łąką aż do samego Recławia - cały czas, przez około osiem kilometrów, bez najmniejszej chwili wytchnienia. Tuż przed zabudowaniami Recławia jak ręką odjął - powietrze jest "czyste". Z ręką na sercu powiem, że nigdy w całym swoim życiu się z takim zjawiskiem nie spotkałem. Niemiłe doświadczenie.

W Wolinie planowaliśmy postój na mały popas. Tak też robimy. Jednak zamiast jeść czyścimy się z resztek tego robactwa. Ja ściągam dwie koszulki i pod nimi znajduję na sobie kilkanaście sztuk, już rozgniecionych. Potem wyrzucamy je z kieszeni, sakw, itd. Na koniec wreszcie można zjeść kanapki, wafelka i ruszyć w stronę Międzyzdrojów. Decydujemy się na "trójkę", bo obawiam się czy na odcinku w stronę Unina znów nie będzie tych lecących "śmieci". Wybór nie był zły, ruch niewielki, jechało się przyzwoicie.









W samych Międzyzdrojach robimy sobie sesję przy tablicy z nazwą miejscowości, a potem zajeżdżamy w okolicę molo. Focę obrzydliwy, reklamowy chaos w tym potencjalnie urokliwym miejscu. Jakże to potem będzie kontrastować, gdy wjedziemy na niemiecką część wyspy Uznam...





Z Międzyzdrojów do Świnoujścia nie "trójką", a fajną, śródleśną DDRką przez Lubiewo (kto czytał ten wie, hehehe). Las bardzo fajny, bukowy, dostojny :) Nawierzchnia, poza małymi fragmentami, też niczego sobie. Całość prowadzona w ramach szlaku rowerowego R-10, ale dość kiepsko oznakowane. Gdybym wczoraj wieczorem nie wrzucił tego w garmina to były by miejsca, gdzie można by się zgubić. Koniec końców wyjeżdżamy przy gazoporcie.













W Świnoujściu sprawnie kierujemy się na przeprawę promową, jednak prom odpływa bez nas. Spóźniliśmy się trzy minuty. Nic to jednak, kilkanaście minut później kolejny zabiera nas na drugą stronę Świny.

Zadowoleni jedziemy do McD na śniadanie, gdzie pochłaniamy ich niezłą kawę z mlekiem i jedyne, zjadliwe (moim zdaniem) danie w ramach oferty śniadaniowej, czyli muffina z jajkiem i bekonem. Dominuje nastrój dumy z przejechania nocą fajnej trasy ;) Teraz pozostaje jedynie dołożyć wisienką na torcie, czyli dojechać do niemieckich kurortów, które to A. już dobrze zna, a ja, poza Ahlbeck, nigdy tam nie byłem.

Spokojnym tempem toczymy się przez te wszystkie malownicze, schludne, sterylnie czyste (w każdym względzie, także, a może przede wszystkim szyldów reklamowych) aż do skwerku w Bansin. Tam odpoczywamy chwilę, wypijamy co nieco i wracamy do Polski.





Na promenadzie zatrzymujemy się na lody i niezwykle pożywne chipsy o rozkosznie brzmiącej nazwie "swojskie ziemniaczki", smak niemniej rozkoszny - masło z solą.



Ja kupuję sobie Politykę i chwilę później robimy mini-obozowisko na dwóch ławkach. Na jednej drzemie A., a ja na drugiej czytam. Tak mija nam około jedna godzina.



Potem ewakuujemy się na dworzec, ale aż przez karsiborską przeprawę, na której też nigdy nie byłem. Prowadzi doń bardzo fajna DDRka, jedyna, o której mogę powiedzieć coś dobrego w tym mieście - pozostałe sprawiają wrażenie robionych bez planu, niebezpiecznych, często zmuszających rowerzystów do niebezpiecznych manewrów (przykład: kończy się DDRka, oczywiście z kostki, po prawej stronie ulicy, potem chwilę nie ma nic, a kawałek dalej zaczyna się po lewej stronie, ale by się tam dostać trzeba sforsować wysoki krawężnik albo wjechać przez najbliższe przejście dla pieszych). Uważam, że osoby odpowiedzialne za planowanie (i budowę) DDRek w mieście sporo mogły by się nauczyć od ich odpowiedników choćby w Szczecinie, gdzie, szczególnie po ostatnich posunięciach w centrum, jeździ się naprawdę nieźle.

Na Karsiborach ruch jeszcze większy niż w centrum - nie ma się co dziwić, tędy wjeżdżają wszyscy przyjezdni.



Po przeprawie ruszamy na około do dworca. Kolumna samochodów czekających na wjazd zdaje się nie mieć końca, a my jesteśmy systematycznie wyprzedzani przez tych, którzy zjechali z naszego promu. Do czasu. Niemieccy turyści ciągną za sobą wielką przyczepę kempingową. Ale grzecznie wyczekali do samego końca nie narażając nas na żadne, z trąbieniem na czele, nieprzyjemności ;)

W końcówce jesteśmy już dość mocno zjechani. Niemniej szczęście z takiej długiej trasy przeważa. To była najlepsza tegoroczna wycieczka, bez dwóch zdań. A. jechała wyśmienicie. To jest jednak rowerzystka z ekstraklasy... Wsiąść po długiej przerwie od mega dystansów na rower i tak po prostu, bez najmniejszej nawet zadyszki machnąć 150 kilosów... Wyczyn! Chapeau bas!
Kategoria wycieczka



Komentarze
michuss
| 13:29 wtorek, 14 lipca 2015 | linkuj Trendix - nie byłbym taki pewien ;)

Dawid - dzięki. ;)
davidbaluch
| 06:48 wtorek, 14 lipca 2015 | linkuj ale wyprawa rewelacyjna. Robaczki urocze :)
Trendix
| 20:22 poniedziałek, 13 lipca 2015 | linkuj Robaszków pewnie nie było by słychać ale A. na pewno :D
michuss
| 06:54 poniedziałek, 13 lipca 2015 | linkuj dornfeld - wydaje mi się, że już o tym pisałem w którymś komentarzu. Po małych perturbacjach (odrzucenie reklamacji i wysłanie do nich kolejnego pisma z cytatem z ich strony www) została uznana i zwrócili kasę nie tylko za bilet, ale i za listy polecone słane do nich.

MLJ - trasa rzeczywiście pierwszorzędna, a forma... Cóż, można ją zawsze odbudować, teraz miewamy ważniejsze rzeczy od śmigania na rowerze na dalekie wyjazdy. :P

strus - trochę pospalim jednak.

mors - było jeszcze stosunkowo ciemno, miast kamerki wystarczył by dyktafon, ale nie posunął bym się do nagrań w takiej chwili. Zresztą i tak w szumie tego robactwa (teraz już wiem, że to jętki) pewnie nie byłoby nic słychać. :P
mors
| 00:30 poniedziałek, 13 lipca 2015 | linkuj "Swojskie ziemniaczki" to zakamuflowana opcja niemiecka. :) Serio, serio, to jeden ze znanych przykładów nazwy notabene swojskiej, lecz wykupionej przez obcych.
Że o Polityce nie wspomnę. ;p

Płacząca A. w chmurze robali - koniecznie kup se kamerkę na kask! :>
strus
| 17:14 niedziela, 12 lipca 2015 | linkuj Tylko pogratulować wam i ta noc zarwana.
dornfeld
| 12:01 niedziela, 12 lipca 2015 | linkuj No proszę, jaki ten świat mały, ja też miałem okazję wczoraj jeździć rowerem po Świnoujściu, nawet chyba o tej samej porze. Przy okazji jak zakończyła się sprawa niesłusznie pobranej opłaty za wystawienie biletu? Oddali pieniądze? Ja dziś pierwszy raz wsiadłem z rowerem do pociągu bez biletu, gdy jest czynna kasa na dworcu, na szczęście nie miałem problemu.
michuss
| 10:57 niedziela, 12 lipca 2015 | linkuj St. P. - to skojarzenie jest jak najbardziej na miejscu. Serio. ;)

Nie mam pojęcia co to było, wyglądały trochę jak bardzo małe ważki, z intensywnie zielonymi, dość długimi odwłokami.
starszapani
| 08:41 niedziela, 12 lipca 2015 | linkuj Normalnie fragment o robalach rodem z horroru ! Czy wiecie już co to było za dziadostwo? :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!