m i c h u s s

avatar Na BSach przebyłem 133994.92 km z prędkością średnią 21.52 km/h.
Więcej o mnie.




Follow me on Strava




button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 626.20km
  • Czas 27:45
  • VAVG 22.57km/h
  • VMAX 59.20km/h
  • Kalorie 10583kcal
  • Podjazdy 2906m
  • Sprzęt Hanka
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

P1000J

Niedziela, 3 lipca 2016 • dodano: 05.07.2016 | Komentarze 23

MAPA

Jakoś w zeszłym roku, gdy zaczęły się krystalizować plany startu w BBT2016 A. stwierdziła, że od dawna marzyła, tak właśnie - marzyła, o starcie w P1000J. Dlaczego? Ano dlatego, że prowadzi przez przepiękne Mazury i Suwalszczyznę, że trasa obfituje we wspaniałe widoki, że to świetna wprawka przed BBT, itd. Pomny piękna wzmiankowanych terenów ochoczo przytaknąłem tym marzeniom i wyraziłem wolę udziału w przedsięwzięciu. Wprawdzie studiowałem 6 lat w Olsztynie, ale byłem na tyle głupi, że rowerem niemal nie wyjeżdżałem poza miasto. Po Mazurach nigdy nie jeździłem. Trochę po Warmi...

W toku przygotowań zgadaliśmy się ze starsząpanią, która to zeznała, że nocleg rezerwuje sobie w pobliskich Pitynach i rekomenduje nam to samo. Tak zrobiłem i w końcu, w piątek, 1 lipca po południu dotarliśmy na miejsce. Jak już wspominałem we wcześniejszych wpisach czułem się fatalnie - w czwartek zjadłem lub wypiłem coś nieodpowiedniego i cierpiałem przez całe popołudnie, noc i pół piątku. Na szczęście ćwiartka Krupniku sprawę załatwiła.

W sobotę rano po przepysznym śniadaniu opuszczamy naszą bazę i jedziemy do bazy maratonu. Jesteśmy tam na 15 minut przed startem. Mocują nam odbiorniki gps do ram, my wkładamy sobie kaski na głowę i po chwili startujemy "honorowo", a po kilkunastu minutach "ostro" z ronda w Świękitach.

Od początku plan był jedyny możliwy w tych okolicznościach - jedziemy cały czas razem w sposób taki, by się nie zajechać. Ja prowadziłem. Jeszcze przed Ornetą mija nas na pełnej prędkości niewielka grupka, w której są między innymi Elizium i Rapsik.. Potem pruje Kurier, Tomek Niepokój, Hipek, itd. My jednak dalej, konsekwentnie swoje.

Nie znoszę upałów, więc warunki były nienajlepsze. Do Reszla (PK 2 - 98 km) zatrzymujemy się tylko na PK1 (43 km, Babiak) na pyszne arbuzy, a potem na zamkniętym przejeździe w Sątopach Samulewie, gdzie odbywam krótką rozmowę telefoniczną, ale muszę ja w trybie pilnym przerwać, bo widzę, że w międzyczasie A. próbuje pokonać zamknięty przejazd kolejowy mimo tego, że słychać już ryk trąby lokomotywy. Gdzieś tutaj dobija do nas mimoza (Teresa), z którą przez jakiś czas będziemy się tasować: pamiętam, że np. Reszel opuszczamy razem, ale chwilę później zostajemy już sami. Na krótko, bo przy skrzyżowaniu w Świętej Lipce dołącza lubelski, mieszany duet. W tym składzie zmierzamy do Kętrzyna. Ja nic nie mówię, ale idzie mi strasznie. Jest na tyle upalnie, że koła kleją się do szosy. "Lepki ten asfalt, nie?" - mówię. W odpowiedzi: "No, ale jedzie się super"... Ciśniemy dalej.

Za Kętrzynem zaczynają się niezłe, asfaltowe DDRki pociągnięte wzdłuż dróg. Zjeżdzamy na nie i nie żałujemy. Trzeba też przyznać, że w tej okolicy kierowcy byli cierpliwi. Rzadko kto zatrąbił na toczący się niemal równolegle peleton. Następnego dnia zadawałem sobie pytanie dlaczego te DDRki wytyczono wzdłuż komfortowych, gładkich szos, podczas gdy na drogach udających asfaltowe nie było takich udogodnień ;))) Jedzie się na tym odcinku fajnie, dopóki ślad nie sprowadza nas na koślawą szosę w kierunku Silca i dalej do PK3 w Sztynorcie - Harszu. Wspaniały punkt, jak na razie najlepszy po pierwszym (gdzie był świetny, zimny arbuz) i drugim (gdzie można było napić się ciepłego). Do tego widok, który sprawia, że człowiek zadaje sobie pytanie po co to robi, widok na plażę i kąpielisko pełne wypoczywających ludzi ;) Na dokładkę smaczny izotonik i przepyszne kanapki z szynką, pomidorkiem, sałatą i majonezem. Jeszcze gdy piszę te słowa cieknie mi ślina. Zimne napoje uzupełniam w pobliskiej knajpie - cola z lodem robi swoje.

Po dłuższej chwili jedziemy dalej. Teraz aż do Gołdapi przez Kruklanki i Banie Mazurskie. Na tym odcinku odbywał się jakiś wyścig samochodowy. Mijały nas jeden za drugim "drapieżne" hyundaie. Gdy zatrzymujemy się w Baniach po coś zimnego do picia spostrzegamy pauzującą tutaj Olę (starsząpanią). Zgodnie z naszymi wcześniejszymi umowami dalej pojedziemy już we trójkę. Weselej i raźniej, a poza wszystkim Ola odciąży mnie trochę, bo Agniecha od samego początku całe rezerwy energii zużywa na prowadzenie dialogu. Zdaję sobie sprawę, że nie wygląda to miło, ale na ostrym podjeździe nie mam siły na pełną odpowiedź na padające zza pleców pytanie typu "ile jezior okrążymy?", więc burczę jedynie: "nie wiem". "Ale więcej jak tysiąc, czy mniej jak tysiąc?"... Dobę później będę tęsknił za chwilą, gdy tak aktywnie rozmiawała... :)

Po drodze do Gołdapi mijamy odpoczywających dwóch chłopaków. Kilka chwil później okaże się, iż jeden z nich przegrzał się i rezygnuje.

PK4 w Gołdapi to niestety punkt słaby. Woda czeka w plastikowych butelkach stojących na pełnym słońcu. Ma temperaturę zupy. Na szczęście w pobliżu znajduje się lodziarnia sprzedająca "szejki". I to nimi za jednym zamachem uzupełniam płyny i kalorie. Wyjazd z Gołdapi po DDRce, potem bardzo, o ile nie najbardziej urokliwy, fragment trasy do punktu w Rutce Tartak. Duże, odkryte przestrzenie, rozsiane zabudowania, zjazdy, podjazdy i jeszcze trójstyk granic do kompletu :) Ja i Ola jedziemy z mp3, A. ma prawie rozładowaną baterię w telefonie, więc muzyki nie słucha. By nie doszło do jakiegoś nieporozumienia co i raz oglądam się czy na pewno jedziemy w komplecie.

Przed Rutką imponujące serpentyny. Zjazd marzenie. Ruch niemal zerowy, widoczność doskonała - tniemy aż iskry z barier idą ;) W końcu zdobywamy kolejny PK, już 5. Osobiście byłem zadowolony z pieprznej, odmulającej zupy pomidorowej. Do tego niezła kanapka, słodycze i już. Wystarczy, bo robi się niedobrze. Gościmy tutaj dość długo, zeszło pewnie więcej niż godzina, ale to kolejka do kibla, to kolejka po wodę, to kolejka po zamówienie, itd.

Ruszamy już w ciemnościach. Ja, jako jeden z niewielu, a może nawet jedyny nie zakładam na siebie nic (w sensie jadę na krótko, a nie na golasa). Nadal jest mi gorąco i wciąż jeszcze po upalnym dniu wyczekuję ochłodzenia. Prowadzę dość liczną grupę, która jednak rwie się na jednym z podjazdów, gdzie dopada nas burza. Większość ludzi, w tym "nasza" starsza, coś zakłada. Ja z A. decyduję się powoli jechać przed siebie, a pozostali nas dogonią. Taktyka się sprawdziła i w takim składzie jak ruszaliśmy z Rutki docieramy do półmetka, PK 6, czyli Sejn. Przemili Państwo goszczą nas tutaj herbatą, kawą (piła A. i była zachwycona). Nie siedzimy jednak zbyt długo, by nie przymulać i w stałym, trzyosobowym składzie jedziemy na Augustów. Cieszę się, że pokonaliśmy ten odcinek w ciemnicy, bo długie proste mogą być naprawdę nużące. Ich jedynym wyznacznikiem jest pojawiające się co jakiś czas światło samochodu nadjeżdżającego z przeciwka. Tasujemy się trochę - to prowadzi Ola, to prowadzę ja, A. też trochę chyba jedzie z przodu, ale nie jestem pewien, bo znów dużo gadają, a ja toczę się na czele ;) W końcu, na opłotkach Augustowa dopada  inny kolarz i przyczepia się do nas, by bezpiecznie dojechać na PK7 (nie ma urządzenia).

Moim zdaniem najlepszy punkt. Świetny rosół z makaronem, niezły (choć już trochę zimny) kotlet z kartoflami i surówką. I creme de la creme, czyli wspaniały kompot truskawkowo porzeczkowy. Ola odbywa rozmowę (miłą) z obsługującym (przemiłym) Janem Doroszkiewiczem, o potrzebach osób wegetariańskich na BBT. Słusznie, trzeba dbać o swoje.

Tutaj zauważam u A. pierwsze objawy poważnego zmęczenia. Jest jakby za mgłą, niezbyt wyraźnie mówi, udziela dziwnych odpowedzi na pytania, itd. Dopytuję czy wszystko ok, czy nie chce jeszcze trochę poczekać, ale nie. Nie chce.

Wyjazd z miasta dziwny, przez roboty drogowe musieliśmy prowadzić rowery kawałek po chodniku. Po chwili cieszymy się jednak całkowicie pustą (równoległa obwodnica) drogą wiodącą nas do Raczek, a potem aż do Olecka. Tamże krótki postój na stacji benzynowej. Ależ ten redbull smakował, a jaki sok pomidorowy był pyszny... Wschodzące słońce, nie che się jechać, ale... trzeba. Więc ruszamy, zaliczamy pierwszy podjazd za miastem i od razu łapie nas deszcz. Początkowo właściwie deszczyk, ale momentami przechodzi w ulewę. Przemoczeni docieramy do Wydmin. Po drodze pomagam jeszcze starszemu koledze, który złapał gumę i czeka na kogoś kto mu tę dętkę da. Robię to ja, bo Ola deklaruje, że ma dwie zapasowe. W razie czego będzie więc z czego brać.

W Wydminach (i potem w Mrągowie) mam dwa głębokie kryzysy. Na szczęście dziewczyny szybko stawiają mnie do pionu i jednak chcę jechać dalej ;) Pierwsze kilometry po postoju to mordęga, nie da się wykonać pełnego obrotu nogą z powodu odparzeń. Ale potem, gdy ciało się przyzwyczai nie jest już źle.

Przez Giżycko przejeżdżamy z pominięciem DDRek, nikt na nas nie trąbił, choć A. twierdziła, że parę gorzkich słów usłyszała. natomiast za Giżyckiem przez kilkanaście km klniemy na czym świat stoi - najpierw na mijających na gazetę kierowców, pędzących na złamanie karku wąską alejką łaczącą Giżycko z Mikołajkami, a potem, na drodze do Ryna, na asfalt, który wygląda jak po bombardowaniu. Oczywiście wszystko w lejącym deszczu, a jakże! W samym Rynie króciutki postój i już mkniemy upiorną DK. Upiorną, bo jest niesamowity ruch, który dość mocno blokujemy. Nerwowi kierowcy trąbią, wyprzedzają na chama. Z niecierpliwością odliczam km do Mrągowa, na PK9. W końcu jest. Do miasta wjeżdżamy w imponujących warunkach - leje jak z cebra. W punkcie informacji turystycznej wszystko zalane wodą. Znajdujemy jednak czas podczas kilkudziesięciu minut postoju na gorące kubki rosołu, potem higienę osobistą w ubikacji i na koniec na wisienkę na torcie - przepyszne, słodkie, soczyste nektaryny :) Pełni optymizmu ruszamy na ostatnie 100 km. Na wejście podjazd i nienajlepsze asfalty, ale potem jest jeszcze gorzej. Dziura na dziurze - nie przeszkadza to w podjazdach, ale na zjazdach znacznie spowalnia. Na szczęście widoki i przewyższenia wszystko rekompensują.

W Kikitach na ostatnim punkcie orzeźwiam się kanapką ze świeżym ogórkiem. A wygląda już bardzo źle, widać, że ledwo zipie. Mówi, że gdy pomyśli o wejściu na rower to robi jej się niedobrze. Ale, o dziwo, gdy ruszamy wkręca się na obroty i dość żwawo mknie najpierw na Jeziorany, potem na Dobre Miasto. Umiejętnie podsycam zaciekawienie "serpentynami" i udaje się - wjeżdżamy na samą górę bez najmniejszego problemu ;)

W Dobrym Mieście mały punkcik, ale z najlepszym napojem - sok z arbuza. Coś wspaniałego. Po posileniu się tymże pozostaje nam się już tylko powspinać w kiernku Ełdyt Wielkich i na koniec spić śmietankę - zjechać do bazy i odebrać medal.

Udało się. Ciężko było mi w to uwierzyć przez cały maraton. Dopiero gdzieś od Wydmin, ewentualnie Mrągowa biorę pod uwagę, że się wszystko zepnie. Czas nienajlepszy, ale daję sobie ulgę za te warunki - upał i ulewy. W życiu się tak nie zmaltretowałem na rowerze, ale i chyba w życiu nie miałem tyle radości za wjazd na metę.

Wielkie podziękowania dla dziewczyn za wspólną jazdę. Świetnie było się nawzajem motywować. Oby zawsze nam tak szło ;)

Do dystansu doliczam dojazd i powrót do bazy.































Komentarze
michuss
| 21:14 poniedziałek, 18 lipca 2016 | linkuj Kuba - dzięki.

strus - trzymam kciuki za jak najszybszy powrót do zdrowia. Widzę, że mimo wszystko aktywności fizycznej sobie nie odmawiasz. I super, spacery to świetne rozwiązanie do czasu powrotu do pełnej sprawności. Nie mam wątpliwości, że nastąpi to szybciej niż Ci się wydaje.

James - dzięki. Mam nadzieję, że za rok się tam spotkamy ;)

dornfeld - jeszcze rok temu też bym tak napisał :D

Jarro - również dzięki. To nie jest niemożliwe, to siedzi głównie "w głowie" ;)

piofci - jak już wspominałem na Twoim blogu. Miłe spotkanie w niemiłych okolicznościach ;)
piofci
| 11:50 czwartek, 14 lipca 2016 | linkuj Wielkie gratulacje! Fajnie było poznać, szkoda że w takich okolicznościach a nie na trasie;) Do zobaczenia na kolejnych startach!
Jarro
| 07:37 wtorek, 12 lipca 2016 | linkuj Trochę spóźnione, ale szczere gratulacje. Dla mnie to są rzeczy niemożliwe .Tyłek mnie boli a nogą nie chce się kręcić już po 5 godzinach na rowerze. Super relacja!
dornfeld
| 16:05 niedziela, 10 lipca 2016 | linkuj Ja się wypowiadać nie będę. Żeby zabierać głos, trzeba rozumieć o czym się pisze, a ja tego nie ogarniam.
James77
| 18:06 sobota, 9 lipca 2016 | linkuj Gratulacje dla ekipy. Odnoszę wrażenie, że ten maraton ma specyficzny klimat. :)
strus
| 08:19 sobota, 9 lipca 2016 | linkuj WIELKIE GRATULACJE!!! Trzaskasz takie dystansy a mi zaplanowany objazd zalewu na lipiec nie doszedł do skutku przez kontuzje oka a na dodatek lekarze nie potrafią mi powiedzieć czy będę mógł kręcić setki czy zostanie jazda turystyczna do 20km/h
michuss
| 07:49 piątek, 8 lipca 2016 | linkuj Mirek, dzięki. Tylko tyle powiem :)

Jurek - dziesięć za mało. Ale już przy dwudziestu pewnie byś próbował, co nie? ;)))

maccacus - moment wjazdu na metę uzależnia :)

starsza - i vice wersJa ;)

Trollking - miło czytać, że ktoś to śledził. Odciążenie było naprawdę potrzebne, bo już nie wyrabiałem w udzielaniu odpowiedzi na pytania. Zresztą trzeba dodać, że starsza została w tym względzie "zajechana" dużo szybciej niż ja ;)

Marek - dzięki, czekam na Waszą niespodziankę.

kviato - dziękuję. Takie słowa od Ciebie to naprawdę zaszczyt. Na BBT, jak rozumiem, widzimy się na trasie.
srk23
| 13:56 czwartek, 7 lipca 2016 | linkuj Michał i Agnieszka...czapki z głów, nic więcej nie powiem.
yurek55
| 11:09 czwartek, 7 lipca 2016 | linkuj Szczerze gratuluję i zazdraszczam. Towarzystwa na trasie ofkors :) Choć w moim przypadku, nawet gdyby na mecie czekało 10 hurys, jak w muzułmańskim raju - nie dałbym rady dojechać. "Mierz siły na zamiary". Niestety.
maccacus
| 10:54 czwartek, 7 lipca 2016 | linkuj Gratulacje!!! Widzę, że ultra wciągnęło Cię na dobre :)
starszapani
| 18:49 środa, 6 lipca 2016 | linkuj Super relacja :) Czytałam kilkukrotnie. Będę się nią posiłkować podczas pisania swojej, żeby odtworzyć z głębi czeluści fakty. Serdecznie dziękuję za wspaniałe towarzystwo na trasie. To musiało się udać, nie było innego wyjścia :) Cieszy mnie też bardzo szybka zmiana zdania co do zmierzenia się z tą trasą za rok, tym bardziej solo :)
Trollking
| 18:19 środa, 6 lipca 2016 | linkuj Kibicowałem Wam online jak tylko mi ludzkość w pracy pozwalała. Widziałem oczyma wyobraźni te emocje i walkę. Brawo, brawo, brawo dla Waszej trójki!

Uśmiałem się nieźle przy motywie o "odciążeniu" od gadającej A. :) moja lepsza połowa również :)
marekburdzy
| 16:31 środa, 6 lipca 2016 | linkuj Szczere gratulacje mega wycxyn
kviato
| 15:53 środa, 6 lipca 2016 | linkuj Wielkie gratulacje Michał ! ! ! obserwowałem całą Waszą jazdę,na Pięknym Wschodzie widziałem jak jedziesz i byłem pewien że dasz radę,teraz czekam na BBT i kolejne wielkie emocje,powodzenia!
michuss
| 13:40 środa, 6 lipca 2016 | linkuj Dziękuję wszystkim za miłe słowa :)

Największe gratulacje należą się oczywiście dziewczynom, szczególnie - być może jestem nieobiektywny ;) - A., gdyż od BBT w 2014 roku jej najdłuższą trasą było ledwie 300 km ze starsząpanią pod koniec maja w tym roku, a i tak pozwoliło to jej zająć trzecią (sic!) pozycję wśród dam na tym trudnym maratonie. Cieszę się z tego, bo w trasie bardzo niepokoiłem się stanem Wzmiankowanej.

Jurek - czekam z niecierpliwością na tę waszą pięćsetkę :)

Wąski - jeszcze w niedzielę powiedział bym, że nigdy w życiu więcej się tam nie pojawię. Oczywiście dzisiaj jestem innego zdania i pewnie pojadę, najprawdopodobniej "solo".
Waskii
| 12:42 środa, 6 lipca 2016 | linkuj Gratulacje i jak to powiedziały dziewczyny - czas macie lepszy niż ja na moim pierwszym P1000J - za rok pobijecie mój czas z tego roku :)
jurektc
| 12:02 środa, 6 lipca 2016 | linkuj MIchał stokrotne gratki za mega wyczyn. A ja robie pod siebie myśląc o 500 :)
jotwu
| 11:05 środa, 6 lipca 2016 | linkuj Fantastyczny wyczyn na pograniczu szaleństwa - szczerze podziwiam Ciebie ale szczególnie dziewczyny - chapeau bas !
Jurek57
| 10:12 środa, 6 lipca 2016 | linkuj W takich okolicznościach ... gdy człowiek podpiera się nosem , można i trzeba docenić przyjaźń !
Czytając skojarzyłem sobie słowa piosenki Happysad "Zanim pójdę". wystarczy zmienić tylko jedno słowo . A może wcale nie trzeba ? :-)

Gratulacje !!!
leszczyk
| 08:18 środa, 6 lipca 2016 | linkuj Brawo dla wszystkich , nie tylko za dystans, ale za wytrwałość , hart ducha i ciała w takich warunkach. To BBT już Cie chyba niczym nie zaskoczy, ot jeszcze 400 km więcej...
mors
| 00:06 środa, 6 lipca 2016 | linkuj No może być. ;)
Czekam tera na 700 ;p
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!