m i c h u s s

avatar Na BSach przebyłem 133994.92 km z prędkością średnią 21.52 km/h.
Więcej o mnie.




Follow me on Strava




button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 320.00km
  • Czas 14:14
  • VAVG 22.48km/h
  • VMAX 48.39km/h
  • Sprzęt Author Stratos
  • Aktywność Jazda na rowerze

>300 km

Sobota, 11 czerwca 2011 • dodano: 12.06.2011 | Komentarze 10

STARGARD-Chociwel-Ińsko-Drawsko Pomorskie-Czaplinek-Borne Sulinowo-Szczecinek-Biały Bór-Miastko-Role-Łubno-Górki-Niepoględzie-Czarna Dąbrówka-Cewice-Popowo-Nawcz-Paraszyno-Strzebielino-BOLSZEWO



Nie skłamię jeśli napiszę, że pomysł na taką wyprawę chodził za mną od dawna. Zależało mi, żeby ze Stargardu, w którym obecnie mieszkam dojechać za jednym zamachem do rodzinnego Wejherowa, a konkretniej podwejherowskiego Bolszewa. W piątek wieczorem okazało się, że sobotę będę miał całą wolną i w związku z tym zrewidowałem swój plan odnośnie weekendowej wizyty w Trzebiatowie. Wieczorem naszykowałem sobie sakwy z rzeczami, które były mi niezbędne (w efekcie wiozłem dwie dość lekkie sakwy-wolę to niż jedną, mocniej obciążoną). Pobudka w sobotę o 4.15, na śniadanie mleko z musli, ciepła herbata i ruszam w drogę.

Na samym starcie, zaraz za domem mijam biegnącego chodnikiem amatora porannego joggingu-zapadło mi to w pamięć jako najbardziej charakterystyczny element startu;) Na zegarku była 4.55. Przejeżdżam przez uśpiony jeszcze Stargard, na ulicach praktycznie nie ma samochodów. Miasto opuszczam krajową „dwudziestką”, która będzie mi dziś towarzyszką na dość długo. Dodam, że nie przepadam za wyjazdem ze Stargardu to trasą-raz, że jest zazwyczaj bardzo ruchliwa, a dwa, że przez dość długi czas ciągnie się upierdliwym podjazdem (upierdliwy, tzn. taki, że za bardzo go nie widać, ale prędkość wskazuje, że coś „nie tak”). Na szczęście pierwsza wada siłą rzeczy była wyeliminowana-samochodów wyprzedzających mnie praktycznie nie było, za to trochę zadziwił mnie dość duży ruch pojazdów zmierzających do Stargardu. I jeszcze jedno-dość gęsta mgła unosząca się nad łąkami, która nadaje niesamowitego klimatu, charakterystycznego tylko dla wczesnych poranków.

Wyjazd ze Stargardu, 5.15, przede mną jeszcze ok. 315 km © michuss


Staram się nie myśleć o czekających mnie kilometrach-na razie w myślach ułożyłem sobie etap do Chociwla, o dalszej trasie nie myślę.

Chociwel, około 6 rano © michuss


No, może w pobliżu Chociwla zaczynam się zastanawiać czy w kierunku Drawska udać się przez Węgorzyno, czy przez Ińsko. W końcu wybieram drugi wariant, przy okazji zaliczając drogę Długie-Ińsko przez Linówko-trasa bardzo malownicza, szczególnie w końcowym odcinku, gdy biegnie wzdłuż jeziora. Do Ińska docieram na siódmą (Chociwel minąłem po szóstej). Nie zatrzymuję się w mieście, kierując się wylotem na Węgorzyno, ale w Storkowie jadę prosto, drogą, która prowadzi do „dwudziestki”. Tutaj łapię się na dość zabawnej pomyłce-otóż po spojrzeniu na licznik, na którym widnieje liczba 52 km odliczam sobie odległość, która została mi do celu (w myślach odejmuję sobie w zaokrągleniu 50 – 320) i w wyniku matematycznego błędu wychodzi mi, że to już tylko 170 km:) Dopiero po chwili orientuję się, że do tej i tak pokaźnej przecież liczby trzeba jeszcze dodać 100.

Przy krzyżówce drogi z Ińska z „dwudziestką” robię sobie krótki postój-przebieram się z długich dresów w krótkie spodenki oraz ściągam polar i od tego momentu jadę na krótki rękawek. Droga na odcinku do Drawska beznadziejna-dziura na dziurze, jedzie się fatalnie, bo ciężko utrzymać jako taki rytm na tych wybojach. W samym mieście, gdzie jestem niemal punkt ósma, jako potwierdzenie „wojskowych stereotypów” mija mnie transport czołgów na specjalnych, szerokich platformach, szczególnie ciekawie wygląda mijanie z tirem jadącym z naprzeciwka-kierowcy jadą ostrożnie, bardzo powoli, a ja omijam całość chodnikiem. Potem szybko wyciągam aparat, ale jest już za późno. Wcześniej, na potwierdzenie swojego pobytu pstrykam fotkę przy obelisku upamiętniającym gen. Sikorskiego.

Drawsko Pomorskie © michuss


Dla odmiany odcinek Drawsko-Złocieniec bardzo fajny. Równy asfalt i korzystny wiatr (wieje z zachodu i z północnego zachodu) pozwalają utrzymać równe tempo, ok. 24-25 km/h. Pewnie dałoby się pojechać szybciej, ale nie chcę niepotrzebnie tracić sił. Pogoda jest super, na niebie pojedyncze chmury, nie jest gorąco. Morale, jak na razie, wysokie.

Złocieniec również mijam bez zatrzymywania. Zaraz za miastem wyprzedzam dwójkę rowerzystów-sądząc po ekwipunku jadą na ryby. Dodam, że mimo dość zaawansowanego wieku panowie radzą sobie całkiem nieźle, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę stan nawierzchni, który ponownie nieco zbija mnie z tropu. Na szczęście sytuacja ma miejsce tylko na wylocie i kawałek dalej droga nieco się poprawia. Mijam Siemczyno z interesującym, zaniedbanym pałacem-jednak sądząc po tablicach coś się zaczyna tutaj dziać, chyba jest nawet udostępniany dla gości.

Do Czaplinka zajeżdżam na wpół do dziesiątej. Robię sobie zdjęcie przy drogowskazie z nazwą miasta (z racji warunków oświetleniowych zdjęcie przedstawia widok „za siebie”).

Wjazd do Czaplinka, ok. 9.30 © michuss


Tutaj pierwsze zakupy-biorę cztery banany i litrową colę. Jednego banana i kilka łyków coli wypijam i po krótkim postoju w okolicy charakterystycznego, jajowatego ronda ruszam dalej. Droga wyprowadza pod górę-na początku podjazd jest dość ostry, ale potem sytuacja podobna jak zza Stargardu, czyli droga wygląda na równą, a prędkość w granicach 18-19 km/h. Po sporządzeniu profilu w bikemap zauważam to nachylenie, które potem przeradza się w spadek i przyjemnie doprowadza mnie przez gęsty las do Łubowa. To kolejna miejscowość wyznaczona przeze mnie na „etap”, bo tutaj żegnam się, ale nie definitywnie, z „dwudziestką” i skręcam w kierunku Bornego Sulinowa. Uznaję, że to o wiele ciekawszy wariant niż jazda krajówką. W końcu Borne samo w sobie stanowi atrakcję i zależy mi, żeby pokonać je na rowerze.

Po skręcie w Łubowie przekracza się przejazd w linii kolejowej Szczecinek-Runowo Pomorskie. Stacja fajnie wygląda, wyposażona jeszcze w kształtowe semafory, których już coraz mniej na polskich torach.

Stacja PKP Łubno © michuss


Dalej droga wiedzie przez łąki, by po chwili, po zmianie nawierzchni na „płytową” wprowadzić w sosnowy las. Tutaj jedna, albo dwie długie proste, znaki informujące o atrakcjach związanych z charakterem tej miejscowości (między innymi umocnienia Wału Pomorskiego) i wjeżdżamy do tego sympatycznego miasteczka. W architekturze wyraźnie dominują bloki powojskowe, pewnie jeszcze przedwojenne. Poza tym ruch rowerów na ulicach, a przynajmniej na tej głównej, prowadzącej z zachodu na wschód jest zakazany, a to dlatego, że wytyczono ścieżki rowerowe (nawierzchnia z kostki niefazowanej, o ile się zorientowałem to jednokierunkowe). Zatrzymuję się na kilka zdjęć i ruszam dalej.

Borne Sulinowo, ok. 10.30 © michuss


Borne Sulinowo © michuss


Borne Sulinowo © michuss


DDR po borneńsku © michuss


Cmentarz żołnierzy radzieckich w Bornem Sulinowie © michuss


Jest stosunkowo wcześnie (godz. jedenasta), a ja mam już całkiem blisko do Szczecinka, który stanowi dla mnie pewną granicę, bo do tego miasta z przeciwnego kierunku (z Bolszewa) jechałem już w zeszłym roku w lipcu i trasę już zaliczyłem. Z Bornego przez Krągi ponownie dojeżdżam do „dwudziestki” i po kilku kilometrach żwawego pedałowania docieram do Szczecinka, z daleka dostrzegając dymiące kominy Kronospanu.

Panorama na Szczecinek od strony południowo-zachodniej © michuss


Na tym odcinku uświadamiam sobie, że przez najbliższy kawałek wiatr nie będzie moim sprzymierzeńcem, bowiem od Szczecinka do Białego Boru będzie wiał mi w twarz, pod kątem, ale jednak w twarz.

W samym Szczecinku odmawiam sobie postoju-w planach zakładałem, że zjem tutaj jakiś obiad, ale, że nie jestem głodny to nie widzę sensu, żeby zmuszać się do jedzenia. Ruszam więc dalej, tak jak wspominałem, „dwudziestką” w kierunku Białego Boru. Między Szczecinkiem a Marcelinem jest dość nieprzyjemny fragment, bo wzdłuż szosy biegnie ciąg pieszo-rowerowy, ale o nawierzchni... szutrowej. Ja nie mam ochoty się tamtędy wlec i jadę po asfalcie, ale kilku „klaksonowych” nauczycieli się znalazło.

DDR Szczecinek-Marcelin © michuss


Zaraz za Marcelinem wyprzedzam rowerzystę, który niespiesznie zmierza w tym samym co ja kierunku. Znowu mam powody do narzekania na dziurawą nawierzchnię, dodatkowo wzbogaconą tym co chyba najgorsze, czyli koleinami na samym skraju jezdni, które skutecznie uniemożliwiają trzymanie się prawej strony. Do tego spory ruch ciężarówek, autobusów, słowem niefajny jest ten fragment. W Gwdzie Małej i Wielkiej w związku z dużym natężeniem ruchu i brakiem pobocza decyduję się na chodnik. Potem mijam odgałęzienie na Czarne (brałem pod uwagę tą szosę w planowaniu podróży) i kawałek dalej, na charakterystycznym, ostrym zakręcie (kto jechał odcinek Szczecinek-Biały Bór wie o czym mówię) zatrzymuję się na popas w pobliżu linii kolejowej. Wykonuję telefon do domu, że prawdopodobnie, jeśli wszystko dobrze pójdzie to wieczorem będę:) Po skończonym posiłku ruszam ze zdumieniem dostrzegając tego samego człowieka, którego wyprzedzałem zaraz za Marcelinem. Tutaj zaczyna się męczący psychicznie fragment-składa się z wielu prostych, asfalt na krawędzi jest dziurawy, ew. znajdują się w nim głębokie koleiny, a jakby tego było mało to jeszcze wiatr, zgodnie z moimi przewidywaniami, ostro daje w twarz. Po smętnych kilku kilometrach wyjeżdżam z lasu i przez pola i łąki docieram do pierwszej miejscowości na tym wrednym odcinku, do Drzonowa. Dalej korzystam ze ścieżki rowerowej, łączącej tą wieś z kolejną-Przybrdą.

DDR Drzonowo-Przybrda wzdłuż DK 20 © michuss


Oczywiście ścieżka jest z polbruku, droga obok trzyma mniej więcej poziom, a ścieżka faluje-to w górę, to w dół, ale przynajmniej daje odsapnąć od ciężarówek i osobówek mknących z południa kraju w kierunku Ustki. W Przybrdzie zjeżdżam ponownie na szosę i przez Biała oraz kolejną, bardzo długą prostą docieram do Białego Boru.

Zjazd do Białego Boru © michuss


Tutaj zatrzymuję się przy sklepie na kolejne zakupy-znowu banany, półtoralitrowa butelka wody i półlitrowa napoju izotonicznego. Do tego piętnastominutowy postój przy centralnym placu Białego Boru i po chwili wspinam się drogą wylotową z miasta.

Odcinek do Miastka dość przyjemny. Ruch wprawdzie nadal duży, ale poprawia się nawierzchnia, szczególnie po wjeździe do województwa pomorskiego.

Przekroczyłem granicę województw, godz. 13.50 © michuss


Wjazd do Miastka jest dość efektowny-droga sprowadza serpentynami, odsłaniając piękną panoramę na tę miejscowość.

Zjazd do Miastka, w oddali widoczna stacja kolejowa © michuss


Tutaj mam ostatnią szansę, żeby zjeść coś ciepłego-następna większa miejscowość to będzie dopiero Czarna Dąbrówka niedaleko Lęborka. Jednak decyduję, że nie będę się zmuszał-nie mam absolutnie ochoty ani na kebab, ani na pizzę, poza tym w sakwach sporo bananów, zapasy czekolady i batonów musli. Trochę potem pożałuję tej decyzji, ale uda mi się częściowo z niej „wykaraskać”.

Na drogi za Miastkiem czekałem najbardziej. Pamiętałem je z zeszłorocznego przejazdu oraz z wcześniejszych podróży samochodowych. Nie chcę się powtarzać, ale gęsta sieć asfaltowych, wąskich szos w gęstych lasach sprawia bardzo dobre wrażenie. Jest jednak jeden szkopuł... Otóż jakoś nie zanotowałem faktu, że jechałem w zeszłym roku głównie z góry, a teraz oznaczało to, że po przekroczeniu 200 km dystansu dziennego w zasadzie dopiero zaczęły się podjazdy. Może to fakt tego dystansu i ogólnego zmęczenia, ale miałem wrażenie, że cały czas podjeżdżam. Jeśli na chwilę droga łapała poziom to zaraz i tak rozpoczynała się wspinaczka. Jeśli, nie daj Boże, przez jakiś czas miałem zjazd to wspinaczka była oczywiście jeszcze „ostrzejsza”. Te „problemy” zaczynają się dla mnie gdzieś w okolicach Szydlic, gdzie jeszcze zatrzymuję się, żeby uwiecznić fajny wiadukt nad dawną linią kolejową Miastko-Bytów.

Wiadukt nad dawną linią kolejową Miastko-Bytów © michuss


Potem morale mi spada, jedzie się coraz wolniej. W pewnym momencie zostaję zmuszony, żeby zatrzymać się w środku podjazdu (a nigdy tego nie robię), żeby posilić się czekoladą-po prostu czuję jak momentalnie „wysiadł mi prąd”. Marzy mi się coś „na słono”, a nie tylko czekolada, banany i batony musli.

W Kwiśnie ma miejsce fajna scenka rodzajowa-uwieczniam wjazd do tej wioski, a w tle maszeruje jakaś pani z wózkiem i małym chłopcem. W momencie jak kończę robić zdjęcie to są już prawie na mojej wysokości. Ruszam i po chwili docieram do zabudowań, z których wyszli i wtedy... Niech za komentarz wystarczą znamienne słowa owej pani, wykrzyczane gdzieś zza moich pleców: „Pan się nie boi, ona nie gryzie!”. ;)

"Pani od psa" w Kwiśnie © michuss


Wspinam się do Żabna, wspinam się do Roli, potem wspinam się dalej, cały czas czekając kiedy zacznie się droga w dół. Kojarzę mniej więcej profil i byłem prawie przekonany, że powinienem mieć tutaj już zjazdy, a tu nic. Lekko w dół i znów pod górę.

Typowa, podmiastecka, leśna asfaltówka © michuss


Wreszcie, kilka km przed Łubnem zaczyna się zjazd. Do tej wsi wpadam około 16, robię jeszcze zakupy w tutejszym sklepie. Spełniam swoje marzenie o kabanosach i bułce do tego-konsumpcja następuje kawałek za Łubnem na jednym z leśnych parkingów.

Kolejnym celem jest skrzyżowanie z drogą Bytów-Słupsk pod Kołczygłowami. Stąd dalej, zapomnianą przez wszystkich asfaltówką do Górek (fajny, długi zjazd; w zeszłym roku szarpałem się tu nieźle, bo na tym odcinku jechałem już bez tylnych biegów-urwana linka). Za Górkami, a jakże!, znów pod górę. Na szczęście nie jest to długi podjazd, poza tym zostaje wynagrodzony dwoma bardzo ostrymi zjazdami w dolinę Słupi, do Gałęźni. Na jednym z tych dwóch zjazdów uzyskuję mój dzisiejszy maks, nawet nie wspomagając się siłą mięśni.

Oczywiście nie ma nic za darmo i po chwili wspinam się bardzo ostro do góry, do Gałęźni Wielkiej. Tutaj obieram kierunek na wschód i przez Niepoględzie docieram do malowniczo położonego Gałęzowa (tuż nad brzegiem niewielkiego jeziora). Na tym odcinku spotykam dużą ilość podpitej młodzieży, w tym zalanego w sztok rowerzystę, który jedzie od lewej do prawej i odwrotnie całą szerokością krętej, wąskiej drogi (oczywiście po wyprzedzeniu go coś tam nieskładnie ryczał za mną). Od Gałęzowa jeszcze krótki fragment wąskiego asfaltu i dobijam do wojewódzkiej drogi Słupsk-Unichowo-Bytów.

Pod Gałęzowem © michuss


Nią jadę tylko do Unichowa, gdzie z kolei skręcam w lewo, w drogę również wojewódzką z Bytowa do Lęborka. Przy okazji fotografuję budynki o ciekawych, okrągłych dachach, które zawsze przykuwały moją uwagę, gdy jeździłem tędy samochodem.

Ciekawe dachy w Unichowie © michuss


Rozpoczynam monotonny fragment, którego metę stanowią Cewice, z pośrednim punktem etapowym w Czarnej Dąbrówce;)

Zjazd do Czarnej Dąbrówki © michuss


Jestem już bardzo zmęczony i mam nieodpartą ochotę wykąpać się i zjeść coś dobrego. Rozpoczynam odliczanie kilometrów do celu, bo zostało ich już niewiele.

W Cewicach mylę drogę i skręcam za szybko w prawo. Jednak w porę naprawiam swój błąd i po chwili mknę dziurawym asfaltem do Łebuni, która ładnie majaczy w oddali.

Łebunia na horyzoncie © michuss


W tejże mały myk-najpierw w lewo (droga wojewódzka Sierakowice-Lębork), a potem w prawo-wąski asfalt do Popowa. Powoli robi się szaro, cienie coraz dłuższe.

Od Popowa fragment, którego się obawiałem-kilka kilometrów szutru, do tego pod górę.

Szuter Popowo-Dzięcielec © michuss


Nie jest jednak tak źle, aczkolwiek średnia systematycznie maleje (zarówno ta netto, jak i brutto). Po zakończeniu „wspinaczki” zdobywam w Dzięcielcu asfaltówkę Lębork-Nawcz, którą kieruję się do Nawcza właśnie.

Malownicze łąki pod Nawczem © michuss


Tutaj ponowny odcinek „terenowy”-na początku szuter, a potem rozjeżdżony przez quady piach. Ze zjazdu w dolinę Łeby do Paraszyna nie mam żadnej radości, bo moje szosowe opony momentalnie wychwytują grząski piach, co kończy się tym, że szybko muszę łapać równowagę, a po tylu kilometrach nie jest to proste;) W paraszyńskich lasach wypada mi 300 km dzisiejszego przejazdu.

Pierwszy taki przypadek w moim życiu :) © michuss


Piachy pod Paraszynem © michuss


Od Paraszyna z włączonym już oświetleniem do Strzebielina, gdzie na krajowej „szóstce” odzyskuję wigor. Nie zdoła to jednak wpłynąć na średnią, którą skutecznie zaniżyłem na omawianych szutrowych podjazdach, o tych za Miastkiem nie wspominając.

Wyprawę wieńczy podjazd w Charwatyni, który pokonuję bez zatrzymania, a potem bezrefleksyjnie, automatycznie pedałuję przez Kębłowo, zjeżdżam z tzw. Gościcińskiej Góry i melduję się w Bolszewie o 21.20. Sympatycznym zbiegiem okoliczności pod klatką schodową na liczniku wyświetla się równe 320,00. Łatwo zapamiętać, czas zresztą też-14h14`.

W podsumowaniu muszę napisać, że jednak zdecydowanie lepszym pomysłem byłoby pokonanie tej trasy w drugą stronę. Cieszę się jednak, że przełamałem barierę 300 km, która od dawna mnie
„meczyła”-teraz kolej na 400 km, choć na razie sobie tego nie wyobrażam (prawdę powiedziawszy po pierwszym pokonaniu 200 km też nie wierzyłem, że kiedyś pokonam granicę 300). :)


Komentarze
widmo
| 09:55 czwartek, 16 czerwca 2011 | linkuj Gratulacje!!!Ja też chcę 3 stówki machnąć :)
AreG
| 22:00 wtorek, 14 czerwca 2011 | linkuj Gratulacje dystansu, wytrwałości oraz jak napisał Shrink fantastycznej relacji oddającej drogę
michuss
| 21:52 wtorek, 14 czerwca 2011 | linkuj shrink-byłem w Żydowie i jest to bardzo ciekawe miejsce, z zapierającymi dech w piersiach widokami, słowem-godne polecenia. Co do spotkania w realu-może się uda jakoś zgadać 19.06-powinienem mieć wolną niedzielę, a jak wiatr będzie +/- z północy to wybrałbym się w okolice Nowogardu, ale to tak bardzo wstępnie piszę.
michuss
| 06:23 wtorek, 14 czerwca 2011 | linkuj Misiacz, dzięki;) Po takim dystansie jak Wasz wokół Zalewu dobicie do trzystu km jest już tylko formalnością. ;)
Misiacz
| 21:52 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj Jestem pod wrażeniem opisu, dystansu i zmagania się z samym sobą! Mój i Shrinka objazd Zalewu wydaje się przy tym niedzielną wycieczką!
michuss
| 18:41 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj shrink-pewnie, że się uda!!! Ja przymierzałem się do tego ponad rok i w końcu dopiąłem swego, a co najlepsze-była to całkowicie spontaniczna decyzja, podjęta na kilka godzin przed wyruszeniem. Dodam tylko, że od mniej więcej dystansu 260 km ogarnął mnie paniczny strach, że pojawi się jakaś niespodziewana usterka, która uniemożliwi mi przekroczenie trzech stów, a przy ówczesnym stanie psychiki (i licznika) obiecywałem sobie jedno-nigdy więcej;)))

Jeśli mogę coś doradzić to z pewnością tak ułożyć trasę, żeby pod koniec było z góry, a przynajmniej równo;) Poza tym koniecznie zjeść coś ciepłego i nie myśleć podczas pierwszych kilkudziesięciu km o dystansie do pokonania;) No i nie troszczyć się o średnią...

W sumie można by wspólnie taką trzysetkę kiedyś wykręcić...
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!